Władze lotniska zapewniają, że samolot był gaszony przez ich jednostkę. Jednak - jak nieoficjalnie dowiedział się reporter RMF FM - na miejsce katastrofy przyjechały dwa lekkie samochody z kilkoma gaśnicami. A to za mało, by ugasić płonący samolot. Większy wóz z agregatem gaśniczym był wczoraj w naprawie. - Będziemy badać, dlaczego nie zapewniono skutecznej akcji ze strony lotniska - powiedziała Marta Białobrzeska, szefowa Prokuratury Rejonowej Warszawa-Wola. Śledczy sprawdzą także, dlaczego pierwszy sygnał o katastrofie państwowa straż pożarna otrzymała od świadków wydarzeń, a nie z wieży kontrolnej. Dziś prokuratorzy dostaną wszystkie dokumenty z policji, zlecą też biegłym wykonanie sekcji zwłok ofiar. Niezależnie od tego wątku prokuratura wkrótce rozpocznie śledztwo mające wyjaśnić przyczyny wypadku. W postępowaniu oprze się na opinii ekspertów z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, która wciąż pracuje na Bemowie. Przypomnijmy: do wypadku awionetki doszło we wtorek tuż przed godz. 14 na płycie lotniska Bemowo w Warszawie. Maszyna spadła i stanęła w płomieniach. Zginęły dwie osoby - instruktor i uczeń. Lot miał charakter szkolno-treningowy. Jak ustalił reporter RMF FM, awionetka wystartowała zaraz po dotankowaniu paliwa. Dlatego po eksplozji błyskawicznie stanęła w płomieniach i niemal doszczętnie spłonęła. Nie można wykluczyć, że przyczyną wypadku była awaria. Ustalenie tego może być jednak trudne, bo tak małe samoloty nie mają rejestratorów lotu. Nagrana została jednak korespondencja pilota z załogą lotniska. Tu też doszło do wypadku awionetki To kolejny wypadek z udziałem awionetki w ostatnich dniach. W niedzielę ok. godz. 19 z niewielkiego lotniska na Górze Kamieńsk w Łódzkiem wystartował samolot, który miał odbyć lot szkoleniowy. Kilka chwil później maszyna runęła na ziemię w odległości ok. 500-600 metrów od pasa startowego, na zalesionym zboczu góry. Zginęli dwaj mężczyźni - 71-letni instruktor oraz 36-letni pasażer, który prawdopodobnie uczył się pilotażu.