Przed południem sąd musiał ogłosić godzinną przerwę, bo po fragmencie przesłuchania pierwszego świadka - matki jednego z poszkodowanych przez psychologa dzieci, która jest oskarżycielką posiłkową - oskarżony źle się poczuł. Do sądu przyjechało pogotowie i - jak powiedział dziennikarzom wiceprezes sądu Jerzy Podgórski - Andrzej S. otrzymał zastrzyk wzmacniający, po którym mógł dalej brać udział w rozprawie. Następnie sąd przesłuchał kilku kolejnych świadków, m.in. policjantów, którzy latem 2004 r. na śmietniku niedaleko mieszkania Andrzeja S. na warszawskim Mokotowie znaleźli kilkaset zdjęć pornograficznych dzieci. Ten trop zaprowadził ich do znanego i cenionego psychologa, który uchodził za specjalistę od terapii dziecięcej. W jego mieszkaniu znaleziono kolejne zdjęcia i płyty CD z dziecięcą pornografią. Zdjęć miało być kilka tysięcy. Proces od samego początku odbywa się za zamkniętymi drzwiami. Wniosła o to prokuratura, by - podobnie jak w innych tego typu przypadkach - chronić dobro pokrzywdzonych dzieci, a także mieć na uwadze ochronę dobrych obyczajów. W związku z tajnością rozpraw nie wiadomo nawet, czy przebywający w areszcie oskarżony przyznał się do postawionych zarzutów - w śledztwie jego oświadczenia i linia obrony nie były jednorodne - prokuratura doszła do wniosku, że Andrzej S. przyznał się "częściowo". Za zarzucone mu czyny grozi do 10 lat więzienia. Akt oskarżenia przeciw Andrzejowi S. trafił do sądu w maju. Psycholog oskarżony jest o "doprowadzenie nieletnich poniżej lat 15 do poddania się innym czynnościom seksualnym" oraz udostępnianie im "treści pornograficznych". Odpowiada też za utrwalanie pornografii dziecięcej na różnych nośnikach i rozpowszechnianie jej, m.in. w internecie. W śledztwie przesłuchano czworo dzieci, które mogły być ofiarami S. Według jednej z wersji zdarzeń podawanych przez Andrzeja S. w śledztwie, elementy seksualne w spotkaniach S. z dziećmi były częścią terapii, która miała "otworzyć" te dzieci na kontakt - chodziło bowiem o dzieci autystyczne. Andrzej S. przebywał na obserwacji sądowo-psychiatrycznej. Lekarze nie kwestionowali jego poczytalności.