Jak powiedział dr Hubert Kowalski z Instytutu Archeologii Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego, badacze wydobywają przede wszystkim fragmenty architektury i dekoracje rzeźbiarskie z XVII w. - Do tej pory wiedzieliśmy o grabionych przez Szwedów archiwach, dziełach sztuki, obrazach, rzeźbach. Natomiast nikt nie przypuszczał, że rabowane były także takie elementy jak posadzki, schody, balustrady, nawet cała klatka schodowa - powiedział Kowalski. - Mamy część fontanny, ogromne, kilkusetkilogramowe nadproża, fragmenty z dekoracją z herbem wazowskim - dodał. Ocenił, że znaleziska są bezcenne. - Są to niezłej klasy marmury, również biorąc pod uwagę klasę artystyczną" - powiedział. Podkreślił, że woda, piach i muł całkiem dobrze zakonserwowały znaleziska, które na dnie rzeki leżały ponad 350 lat. - Trzeba pamiętać, że w 1906 r. piaskarze część z tych przedmiotów już wyciągnęli. Nie jest tak, że nikt nie wiedział, co leży na dnie Wisły - zaznaczył. Znaleziska pochodzą z zatopionych szkut szwedzkich. - Wiemy z przekazów archiwalnych, że kilka szkut szwedzkich, przynajmniej jedna z nich w 1655 r. lub w 1656 r. zatonęły w tym miejscu - powiedział Kowalski. Dodał, że szkuty mogły rozbić się na mieliźnie lub o kamień, lub zatopili je sami Szwedzi, wiedząc, że niski stan wody nie pozwoli przewieźć zrabowanych przedmiotów. Podkreślił, że trudno ocenić, ile procent z tego, co leży na dnie Wisły, udało się już wydobyć. - Przyjmujemy, że jedna szkuta mogła przewozić kilkadziesiąt ton towarów: 20, 30, być może nawet do 40 ton. Sumując wszystkie dotychczasowe znaleziska, nadal nie uzbierało się 20 ton - powiedział Kowalski. Przyznał, że wielkość znalezionych przedmiotów może stanowić problem, by eksponować je w muzeach. - Wszyscy liczymy, że zaopiekuje się nimi Zamek Królewski. To idealne miejsce, by je wkomponować np. przy Arkadach Kubickiego - dodał. Podkreślił także, że spacerowanie po odsłoniętym dnie rzeki może być niebezpieczne. Niski stan wody odsłonił m.in. minę z II wojny światowej. Kowalski powiedział, że interdyscyplinarny projekt badania dna Wisły rozpoczął się w 2009 r. - Zaczekalibyśmy, gdybyśmy trzy lata temu wiedzieli, że poziom wody w Wiśle będzie tak niski - powiedział. Podkreślił jednak, że wykorzystywane urządzenia działają także przy wyższym stanie wody.