Sąd uznał, że Zygmunt B., który w latach 2000-2006 sprzedawał preparat ze sfermentowanych soków warzywnych i ziół, wiedział, że nie jest to lek przeciw nowotworom, dopuścił się więc oszustwa. Mężczyzna wyłudzał od chorych od kilku do nawet kilkuset tysięcy złotych. Według prokuratury Zygmunt B. doprowadził do niekorzystnego rozporządzenia mieniem co najmniej 48 osób - niektóre już nie żyją - i zarobił w ten sposób ok. 1,87 mln zł. W trakcie procesu odnaleźli się kolejni pokrzywdzeni, kwota wyłudzeń wzrosła do ponad dwóch milionów złotych. Oskarżony Zygmunt B. ani jego adwokat nie stawili się na ogłoszenie wyroku. Sąd nie dał wiary linii obrony oskarżonego, który twierdził, że aplikował sporządzane przez siebie preparaty, chcąc pomóc chorym. Jak powiedział sędzia Piotr Schab, oskarżony nie potrafił wskazać ani jednego przypadku, kiedy jego warzywno-ziołowe specyfiki pomogły, również świadkowie powołani na jego wniosek nie potwierdzili skuteczności preparatów. Sądu nie przekonały wyjaśnienia, że Zygmunt B. nie działał dla zysku, ponieważ - mówił przedstawiając motywy wyroku sędzia - świadkowie zeznawali, że rozmowa rozpoczynała się od kwestii pieniędzy - 720 zł za dzienną dawkę preparatu. Sąd zaznaczył, że B. podawał się za biochemika lub biologa, że jego specyfiki laboranci produkują według ścisłych naukowych procedur. Tymczasem w wynajętej przezeń hali pracownicy oceniali gotowość preparatu na podstawie wydzielanego przez mieszaninę zapachu. Dociekliwszym klientom oskarżony wmawiał, że nie ujawnia swojej wytwórni w obawie przed lobby farmaceutycznym. B. przedstawiał się jako ostatnia deska ratunku. W trakcie "konsultacji" nakłaniał do rezygnacji z przepisanej przez lekarzy terapii i przyjmowania tylko własnych preparatów - w niektórych przypadkach skutecznie, co mogło przyczynić się do śmierci. Jednak sąd za chybiony uznał zarzut podejmowania czynności lekarskich bez uprawnień, ponieważ - jak uznał - celem B. nie było leczenie, lecz oszustwo w celu wyłudzenia pieniędzy. Oskarżony nakłaniał do rezygnacji z przepisanej przez lekarzy terapii, by całą nadzieję i wszystkie środki skierować ku sobie. - Chodziło o oszukańczy zarobek, nakłanianie do rezygnacji z leczenia było etapem oszustwa - uzasadniał Schab. Sąd zobowiązał też oskarżonego do naprawienia szkód - zwrotu niektórym pokrzywdzonym wyłudzonych sum wraz z odsetkami. Sąd uniewinnił natomiast przedsiębiorcę branży budowlanej, oskarżonego o pranie brudnych pieniędzy - wprowadzenie do obrotu blisko 200 tys. zł wyłudzonych przez Zygmunta B. - Ten zarzut opierał się na domniemaniu. Nie ma ani jednego dowodu, że Witold S. wiedział, skąd B. ma pieniądze. Poznali się przypadkowo; jeden potrzebował pieniędzy, drugi chciał zainwestować - argumentował sąd. - Sąd ma świadomość surowości kary. Jedyne okoliczności łagodzące dotyczą osoby oskarżonego. Oskarżony ma 56 lat. W tej sytuacji wieloletnie więzienie pociąga szczególnie dotkliwe skutki - mówił Schab, zaznaczając, że za surową karą przemawia społeczna szkodliwość czynu. W procesie, który trwał od stycznia ubiegłego roku, oskarżony przedstawił się jako handlowiec branży spożywczej z wykształceniem średnim technicznym. Działalność jako "uzdrowiciel" prowadził w latach 2000-2006. Pacjenci o specyfiku dowiadywali się "pocztą pantoflową", ale także z zamieszczanych w prasie reklam. Pytany o skład preparatów wymieniał jemiołę, czosnek, hubę, nagietek, owoc bzu, żywokost, liście orzecha włoskiego, wężownik, kłącze tataraku, szyszki chmielu, łopian i bratek. Wyjaśniał, że sprawdzał działanie preparatu na pleśniach, grzybach i owadach, które specyfik zabijał.