W piątek odbyła się debata o przyszłości szkolnictwa wyższego, którą zorganizował Instytut Lecha Wałęsy w Warszawie. - W Polsce jest więcej studentów studiów niestacjonarnych (zaocznych i wieczorowych) niż studentów studiów stacjonarnych. Takiej sytuacji nie ma nigdzie na świecie - powiedział Thieme przedstawiając strategię rozwoju polskich uczelni do 2020 r., którą przygotowało konsorcjum Ernst & Young i Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową na zlecenie Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Jak tłumaczył, fakt, że z wszystkich studiujących (ok. 1,9 mln osób) więcej niż połowa to studenci zaoczni i wieczorowi decyduje o niskiej jakości kształcenia. - To wywołuje szaleństwo weekendowego studiowania: więcej studentów na jednego profesora, 20 godzin nauki pod rząd raz na dwa tygodnie, czyli mniej czasu, bardziej skomasowane studia - wymieniał Thieme.- Wiąże się to oczywiście z wielozatrudnieniem nauczycieli akademickich, którzy z tego powodu uczą słabo (...). To jakaś patologia, by jakiś profesor etyki uczył na 13 uczelniach - dodał ekspert. Za "niepokojącą informację" Thieme uznał także fakt, że na kierunku takim jak pedagogika na jednego profesora przypada ok. 600 studentów, a na kierunkach takich jak np. prawo czy ekonomia ok. 300. - Jak taki profesor ma uczyć dobrze? - pytał retorycznie Thieme. W debacie głos zabrał także prezes Fundacji Rektorów Polskich prof. Jerzy Woźnicki, który zwrócił uwagę, że środowisko akademickie zgadza się z diagnozą, że polskie szkolnictwo wyższe wymaga głębokich reform. - W naszej strategii, sygnowanej m.in. przez KRASP (Konferencję Rektorów Akademickich Szkół Polskich), sami oceniamy, że stan szkolnictwa jest niesatysfakcjonujący - mówił. Woźnicki zastrzegł jednak, że winę za ten stan nie ponoszą władze polskich uczelni, ale fakt, że po 1989 r. młodzi Polacy masowo rozpoczynali naukę na studiach wyższych. - Ale najbliższa dekada powinna być już dekadą nauki. Niż demograficzny, czyli fakt, że będzie coraz mniej osób w wieku 19-24 lat jest dla nas kolosalną szansą - ocenił tłumacząc, że w związku z niżem coraz więcej pieniędzy z budżetu państwa będzie przypadało na jednego studenta. W opinii Woźnickiego, naczelną zasadą, którą należy wprowadzić w polityce naukowej państwa, jest zasada stałego zwiększania finansowania szkół wyższych. - 16 kwietnia 2008 r. obiecał to premier Donald Tusk. W 2013 r. nakłady na naukę i szkolnictwo wyższe mają wynosić 2 proc. PKB - przypomniał. Zaznaczył, że należy też czerpać pieniądze ze środków pozabudżetowych, czyli wprowadzić powszechne czesne, które - jak ocenił - mogłoby kosztować każdego studenta ok. 2,5 tys. zł rocznie. - To wymaga wcześniejszego wprowadzenia systemu kredytów i pożyczek studenckich - dodał. - Wprowadzenie powszechnego czesnego na uczelniach publicznych jest nierealistyczne - ocenił prof. Karol Modzelewski, który przypomniał, że wprowadzenie płatnych studiów wymaga zmiany art. 70 polskiej Konstytucji (gwarantującej bezpłatne studia), na co - biorąc pod uwagę obecne polityczne uwarunkowania - nie będzie zgody. W podobny sposób Modzelewski odniósł się do propozycji Thieme, który mówił o tym, że jakość polskich uczelni poprawiłoby wprowadzenie na wzór Stanów Zjednoczonych rad powierniczych, które rozliczałyby władze uczelni z ich efektywności. Jego zdaniem, to rozwiązanie narusza także zapisaną w konstytucji zasadę autonomii uczelni i z tego powodu jest nierealistyczna. - Z tych dwóch chmur (chodzi o dwie dyskutowane strategie), spadnie średni deszcz - podsumował Modzelewski i zaznaczył, że bez zgody całego środowiska akademickiego nie będzie żadnych reform. Wiceprezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej prof. Włodzimierz Bolecki powiedział, że najważniejszą sprawą na tym etapie reformowania uczelni jest zgoda, co do tego, że "w polskim szkolnictwie źle się dzieje". - Mam jednak wrażenie, że nie wszyscy w środowisku akademickim się z tym zgadzają, pomimo fatalnych notowań polskich uczelni w międzynarodowych rankingach - dodał.