Do tragedii doszło 14 marca 2000 roku. Trzy tygrysy w niewyjaśnionych okolicznościach wydostały się z klatek cyrku na warszawskim Tarchominie. Dwa z nich schwytano od razu, trzeci wydostał się poza teren cyrku. Zeznający podczas śledztwa policjanci twierdzili, że szefowa cyrku, nie informując funkcjonariuszy, sprowadziła na teren obławy wyposażonego w broń pneumatyczną weterynarza Ryszarda K. Policjantom mówiła, że ich pomoc nie jest potrzebna. Stacje telewizyjne pokazały potem, jak osaczone w lasku zwierzę wymyka się obławie. Tygrys przewrócił weterynarza i pobiegł dalej. Kiedy mężczyźnie udało się podnieść, został postrzelony w głowę. Weterynarz zmarł w drodze do szpitala. "Broni użyłem w związku z zagrożeniem życia lekarza i swojego. Strzelałem nad tygrysem, żeby go przestraszyć" - napisał w raporcie funkcjonariusz. Śledztwo ustaliło, że strzelał nie tylko Krzysztof S. Łącznie wystrzelono 57 kul. Dowodzący akcją za nieudolne kierowanie pościgiem został ukarany ostrzeżeniem o niepełnej przydatności do służby na zajmowanym stanowisku. Naganą ukarano dyżurnego komisariatu, który zbyt późno powiadomił pogotowie - przez trzy miesiące nie otrzymywał premii i nie mógł awansować. Zamieszanie wokół sprawy ujawniło, że ani policja, ani żadna ze służb czy instytucji warszawskich, a także dyrekcja cyrku nie miały opracowanego scenariusza reagowania na tego typu zagrożenia.