W poniedziałek 30 listopada ubiegłego roku około godz. 16 na numer alarmowy zadzwoniła zdenerwowana kobieta i poinformowała, że na klatce schodowej bloku przy ul. Ludwiki leży 44-letni mężczyzna z raną kłutą w okolicy serca. Na miejsce przyjechało pogotowie. Przy mężczyźnie znajdowały się dwie kobiety, jedna z nich wołała: "Janek, nie umieraj!". Ratownikom nie udało się uratować życia mężczyzny, zmarł na miejscu w wyniku bardzo głębokich obrażeń. Podczas późniejszej sekcji zwłok ustalono, że miał uszkodzone m.in. serce i lewe płuco.Kobieta, która wezwała pomoc, była sąsiadką zmarłego Janusza P. O wsparcie poprosiła ją Monika P., żona pokrzywdzonego. Twierdziła, że podczas małżeńskiej awantury spowodowanej zazdrością Janusza P. o romans małżonki, mężczyzna chwycił nóż, którym wcześniej robił kanapki, i wbił go sobie w serce. Taką samą wersję przedstawiła funkcjonariuszom policji, których przekonywała, że na chwilę przed zadaniem sobie śmiertelnego ciosu Janusz P. miał oświadczyć, że "skoro on nie może jej mieć, to żaden inny mężczyzna nie będzie jej miał". Policjanci zapamiętali, że była roztrzęsiona i płakała. W momencie zatrzymania miała około promila alkoholu we krwi. Weekend spędziła u kochanka Śledztwo w tej sprawie prowadziła Prokuratura Rejonowa Warszawa-Wola. W toku postępowania przygotowawczego przesłuchano licznych świadków, w tym rodzinę pokrzywdzonego oraz sąsiadów z bloku przy ul. Ludwiki. Z ich zeznań wynika, że konflikt pomiędzy Moniką P. i jej mężem trwał od kilkunastu miesięcy. Zarówno sąsiedzi, jak i bliscy zmarłego, wiedzieli, że powodem licznych kłótni i przepychanek były problemy finansowe rodziny oraz pozamałżeński związek, w który zaangażowała się oskarżona. Wielokrotnie o interwencję w związku z zachowaniem rodziców prosiły ich nastoletnie córki.W dniu zabójstwa Janusza P. jego żona wróciła do domu nad ranem. Śledczy ustalili, że weekend spędziła u nowego partnera. Monika P. nie mogła dostać się do mieszkania, bo zostały w nim wymienione drzwi. Mąż wpuścił ją i przez dwie godziny trwała między nimi awantura. Córki małżeństwa P. przebywały w tym czasie poza domem. Gdy Monika P. zasnęła, mąż miał zamknąć ją w domu i wyjść. 44-latka groziła telefonicznie mężowi, że odkręci gaz i wysadzi mieszkanie w powietrze, jeżeli jej nie wypuści. Janusz P. poprosił sąsiada, by zamknął dopływ gazu na klatce schodowej i wrócił do domu wczesnym popołudniem. Małżonkowie kontynuowali kłótnię, Janusz P. nakazał żonie spakować rzeczy i wyprowadzić się. Miał "nadziać się na nóż" Z relacji Moniki P. wynika, że około godz. 15 dostała sms od córki, ale mąż wyrwał jej telefon z ręki, podejrzewając korespondencję z kochankiem. Gdy Janusz P. rzucił telefonem o podłogę, a kobieta rzuciła się na niego. Została odepchnięta i upadła. W późniejszych wyjaśnieniach 44-latka zmodyfikowała wersję wydarzeń przyznając, że to ona chwyciła nóż, który leżał na ławie w salonie. Twierdziła, że chciała nastraszyć męża, a nie zabić, jednak pokrzywdzony miał stracić równowagę i "się nadziać na ten nóż". Janusz P. po ugodzeniu nożem wyszedł z mieszkania. Na nagraniu z monitoringu widać, jak przewraca się, a Monika P. kilkukrotnie podbiega do niego, odchodzi i wraca. Wróciła do mieszkania m.in. po koc, którym próbowała uciskać krwawiącą ranę.Monika P. odpowie przed Sądem Okręgowym w Warszawie za dwa przestępstwa. Pierwszym jest postawiony jej przez prokuratora zarzut dokonania zabójstwa męża "w zamiarze ewentualnym". Oskarżyciel publiczny stwierdził, że kobieta nie chciała pozbawić życia Janusza P., ale godząc go nożem w okolice serca musiała się z takim skutkiem liczyć.Drugi czyn zarzucany Monice P. dotyczy wydarzeń z nocy z 30 na 31 sierpnia 2019 roku. Pomiędzy małżonkami doszło do awantury w kuchni, gdy kobieta przygotowywała kanapki. W dłoni trzymała długi kuchenny nóż. Z jej relacji wynika, że mocno i nerwowo gestykulowała, a mąż próbował jej wyrwać nóż i złapał dłonią za jego ostrze, powodując obrażenia. Prokuratura uznała, że kobieta działała w zamiarze bezpośredniego spowodowania obrażeń u męża i świadomie zadała mu cios, przed którym mężczyzna się obronił dłonią. Interweniowała policja i pogotowie, ale wówczas po namowach żony Janusz P. miał odstąpić od złożenia zeznań obciążających Monikę P. 44-latce grozi kara dożywotniego pozbawienia wolności. Obecnie przebywa w areszcie śledczym.