Szpitale na Niekłańskiej, Działdowskiej i Marszałkowskiej są doskonale wyposażone. Często przewiezienie tam noworodków w ciężkim stanie to jedyny sposób, by uratować im życie. Mazowiecka Kasa Chorych nie przewidziała jednak, że można leczyć pacjentów jedynie na oddziale intensywnej opieki medycznej i na liście usług nie ma takiej pozycji. Istnieje więc zagrożenie życia najmniejszych pacjentów choć władze szpitali zapewniają, że pomimo wszystko dzieci będą przyjmowane. Pogorszą się jednak na pewno warunki pracy. Dyrektorzy stoją bowiem przed trudnym wyborem, czy zwiększyć deficyt szpitala, czy stworzyć zagrożenie życia dziecka. - Nikt za to nie chce zapłacić, mimo, że jest to ratowanie życia, a z drugiej strony buntuje się załoga, która wie, że jeżeli przyjmuję pacjentów ponad limit to jest to jakby z ich wynagrodzeń i to obniża ich standard funkcjonowania na terenie szpitala - skarży się dyrektor szpitala przy Działdowskiej. A realia są tragiczne, gdyż szpitalowi zaczyna brakować już pieniędzy na podstawowy sprzęt: "To jest zagrożenie pośrednie, bo jeżeli dostawcy nie chcą nam dostarczyć w momencie kiedy my nie mamy środków i to jest naturalne, to my w pewnym sensie stwarzamy zagrożenie dla życia tych dzieci". Warto dodać, że do szpitala na Działdowskiej trafiają dzieci z placówek położniczych z całego regionu. Pojawia się jednak światełko w tunelu. Jak zapewnia dr Andrzej Krupa taka usługa jest przewidziana na przyszły rok: "Mamy już oferty, które do nas wpłynęły i od poniedziałku zaczynamy negocjacje(...)". Jednak już wiadomo, że przeznaczone na tę usługę pieniądze nie pokryją zapotrzebowania. Dyrektorzy szpitali obliczyli, że potrzeba średnio 20 tysięcy na pacjenta.