Na warszawskiej Sadybie pod jednym z bloków powstał ogród warzywny. Zbliżając się do niego zapytałam starszą panią, która wracała z zakupów w pobliskim sklepie, czy kojarzy, by w okolicy ktoś hodował warzywa w ogrodzie. - Tutaj czegoś takiego nie ma, może tam dalej przy domkach - odpowiedziała. Trzy ulice od ogrodu spaceruje na oko 50-letni mężczyzna z psem. - Kwiaty to może ktoś ma, ale na pewno nie warzywa - mówi. Jeszcze bliżej ogrodu na spacerze z dzieckiem i psem są młodzi rodzice. - Nic nie słyszeliśmy, żeby ktoś miał warzywa w ogrodzie - mówi mężczyzna. - Raczej wszędzie są trawniki, ewentualnie kwiaty - dodała jego żona. W końcu napotkana na ulicy starsza kobieta mówi, że wie, gdzie znajduje się ogród. - Tam trzeba dalej podejść, na rogu jest - wskazuje. Ogródek pod blokiem - Pomysł narodził się na początku wojny w Ukrainie. AgroUnia, w której pracuję, zaczęła podnosić temat bezpieczeństwa żywnościowego. To wtedy Michał Kołodziejczak apelował do ludzi, żeby zakładali ogródki, mówiąc, że nie tylko państwo powinno być niezależne żywnościowo, ale i my, jako jednostki - powiedziała Natalia Żyto. Właścicielka ogródka mieszka na parterze i ma wyjście na niewielki, ogrodzony kawałek zieleni. Początki nie były łatwe, nie wiedziała, jak zabrać się za tworzenie ogrodu. - Pomyślałam, że chociaż nie mam żadnej wiedzy, mam kawałek ziemi przed blokiem. W zakładaniu ogródka pomagał mi Michał Kołodziejczak, podpowiedział od czego zacząć, że najpierw należy ususzyć trawę, później przekopać, przywiózł nasiona i sadzonki, które miał między innymi od rolników. Już po kilku dniach rośliny zaczęły kiełkować i już wtedy miałam radość z tego co się dzieje - mówi. "Warzywa karmią sąsiadów i moich przyjaciół" Dziś w jej ogrodzie można zobaczyć gotowe do zebrania warzywa. - Obecnie mam ogórki, które dość długo rosły, a dziś nie nadążam ich zrywać. Mam cukinię, botwinkę, sałatę, fasolkę szparagową, bób, pomidory, paprykę. Zasadziłam też szpinak, koperek i szczypior. Sama nie nadążam wszystkiego przejadać, więc warzywa ode mnie karmią okolicznych sąsiadów i moich przyjaciół. Wszyscy chętnie biorą - mówi. Warzywa z ogródka trafiają nie tylko do sąsiadów i znajomych, ale też do jadłodzielni. - Ostatnio zerwałam fasolkę szparagową oraz ogórki i zawiozłam do jadłodzielni na Mokotowie. Nawet nie zdążyłam zrobić zdjęcia i pokazać, że zostawiam warzywa, bo już w drodze podchodziły do mnie osoby, pytając czy mogą je wziąć. Wszystko oddałam czterem starszym kobietom, które czekały na jedzenie - opowiada właścicielka ogródka. Reakcje na ogródek warzywny Sąsiedzi na początku z rezerwą podchodzili do tego, co dzieje się przed blokiem. - Gdy tłumaczyłam im, że w tym miejscu powstanie ogródek, pojawiły się bardzo pozytywne reakcje. Dziś zdecydowana większość jest nastawiona pozytywnie - mówi. - Coraz więcej osób mnie zagaduje, dowiedziałam się, że jedna z moich sąsiadek w przeszłości była ogrodnikiem. Starszy mężczyzna, który mieszka w okolicy, przychodzi i tłumaczy wnukowi, jakie warzywa mam w ogródku. Kiedyś do nich wyszłam i powiedzieli mi, że pojawiają się tu co kilka dni, żeby dziadek mógł wyjaśniać, że "żywność nie rośnie w Biedronce" - powiedziała. Zdarzają się też negatywne komentarze. - Nikt nie mówi mi o tym bezpośrednio. Jak przy bloku pracowali robotnicy, wspominali mi, że od kilku osób usłyszeli komentarze, że to nie jest wieś i tu się nie powinno uprawiać warzyw, ktoś inny powiedział, że jesteśmy w mieście, tu jeżdżą samochody, więc moje warzywa są wręcz "zatrute ołowiem" - dodaje Żyto. - Często słyszę pytanie, czy się nie boję, że ktoś coś ukradnie, czy zniszczy. Kompletnie nie. Akurat ogórki zawisły na płocie i nawet zachęcam, żeby je zrywać, bo chcę się dzielić tym, co wyrośnie. Nie zdarzyło mi się nigdy, żeby ktoś mi coś zniszczył, czy coś zerwał. Tak samo w ogródku stoją krzesła i stół. Gdy się tu wprowadziłam moja mama mi powiedziała, żeby przykuć je łańcuchem, ale stwierdziłam, że nikt ich nie zabierze i stoją już tak dwa lata - mówi. Mieszkańcy bloku: Widać, że ktoś miał pomysł Spotkani mieszkańcy bloku rzeczywiście pozytywnie podchodzą do ogródka warzywnego. - Świetny pomysł na zaaranżowanie ogródka. Tutaj ogródki są trochę zaniedbane, zarośnięte, a w tym widać, że ktoś miał pomysł. Nie wiem, na ile właścicielka rzeczywiście korzysta z tych warzyw w kuchni, ale sam pomysł był dobry - powiedział Interii młody mężczyzna. - Super sprawa jako hobby czy pomysł na spędzenie wolnego czasu - dodała młoda mieszkanka bloku. - Mnie ten ogródek nie przeszkadza, sąsiedzi są zadowoleni. Dobry pomysł, tutaj czegoś takiego nie było. Dobrze, że powstało - powiedziała starsza pani, która mieszka w tej samej klatce, co właścicielka ogródka. “To nie jest po prostu uprawianie warzyw” Natalia Żyto założyła w mediach społecznościowych profil Ogród Zwycięstwa, w którym opisuje i uwiecznia swoją pracę. - Chcę, żeby to nie było po prostu uprawianie warzyw, ale było też misją związaną przede wszystkim z bezpieczeństwem żywnościowym. Sama nazwa Ogród Zwycięstwa zaczerpnięta jest z tego, że rządy w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych namawiały, by podczas wojny zakładać swoje ogrody. Poprzez ogród chcę pokazać, że sprowadzamy z zagranicy warzywa i owoce, które są w Polsce. Takie podejście mi się nie podoba, ja chciałabym mieć dostęp do polskich warzyw z polskich pól, czy z mojego ogródka, a nie do takich, które pokonują tysiące kilometrów i jeszcze gniją w supermarketach. Sprowadzanie do kraju żywności sprawia, że polscy rolnicy nie mogą się rozwijać - mówi. W planach ma nie tylko zrobienie przetworów z ogórków, ale i zasadzenie borówek. - Chce się rozwijać, chociaż już dziś wiem, ile czasu zajmuje dbanie o ogród. Teraz nie było mnie prze kilka dni w Warszawie i widzę, że uschło parę liści, pojawiły się chwasty. Dopiero po czasie pomyślałam, że mogłam kogoś zaangażować, żeby przyszedł i podlał warzywa. Ogród jest dosyć czasochłonnym zajęciem, ale dającym radość. To jest fajne, kiedy obserwujesz, jak twoje rośliny wzrastają, jak się zmieniają i że możesz się nimi dzielić z innymi - dodaje. Aneta Wasilewska