- Są to wielkości, które nikogo nie mogą satysfakcjonować - mówi do pikietujących Sejm nauczycieli, szef ZNP. Sejm pikietuje kilkuset nauczycieli ze Związku Nauczycielstwa Polskiego. Związkowcy domagają się podwyżki pensji zasadniczej z 66,49 do 75 proc. całości wynagrodzenia. - Na pewno nie powinny satysfakcjonować nas, nauczycieli, na barkach których spoczywa cały skomplikowany proces reformowania polskiej szkoły. Nie zgadzamy się na to aby proponowano nam 40, 50 złotych podwyżki. Bo to jest jałmużna - mówił do pikietujących związkowców Sławomir Broniarz, przewodniczący ZNP. Związek domaga się także by pensje regulowało Ministerstwo Edukacji Narodowej, a nie - jak obecnie - i ministerstwo i samorządy. Według związkowców, powód jest prosty: są samorządy biedne i bogate, dlatego nauczyciele z tymi samymi kwalifikacjami dostają za dokładnie taką samą pracę różne pieniądze. Wszystko zależy od zasobności samorządu: - Oświata nie ma w tej chwili pieniędzy na dofinansowanie. Każdy to robi we własnym zakresie. Chcemy, żeby była za godziwą pracę, godziwa płaca - powiedziała naszemu reporterowi jedna z pikietujących nauczycielek. - Dopóki nie zmienią obecne przepisy, nie będzie - według ZNP - sprawiedliwości. Nie chcielibyśmy by w Polsce istniało 3000 systemów wynagrodzeń czyli tyle, ile jest jednostek samorządów terytorialnych - powiedziała. Pod projektem nowelizacji Kart Nauczyciela podpisało się 600 tysięcy osób. Nauczyciele zachowują się spokojnie. Przed Sejmem powiewają transparenty z nazwami miast, z których przyjechali.