Na remontowanej Alei Niepodległości - jednej z głównych tras północ-południe w stolicy - kierowcy zgrzytają zębami albo zrezygnowani beznamiętnie patrzą przed siebie, bo nie wiadomo, jak szef zareaguje na kolejne tłumaczenie, że... był korek. I nic tu nie da mądrzenie się urzędników i rady, by przesiąść się do komunikacji miejskiej - autobusy też utknęły w zatorze. Powód? Urzędnicy nie chcieli wyłączyć w wakacje całej linii tramwajowej, więc czekali z remontem na Alei Niepodległości, aż skończą się prace w innym miejscu. A że tamte się przedłużyły, remont na Niepodległości potrwa aż do 20 września. Gdyby te kilkaset osób, które utknęły tam w korkach, złożyło pozew zbiorowy za stracony czas, urzędnicy musieliby bronić się przed wypłaceniem prawie pół miliona złotych. Aleja Niepodległości na czas remontu została zwężona z trzech pasów do jednego. A przecież urzędnicy mogli zastanowić się, czy trzeba kierowcom zabrać od razu dwa pasy zamiast jednego. Może ekipie remontującej tory w tym miejscu wystarczyłoby miejsca? A może, wybierając firmę w przetargu, należało więcej punktów przyznać za czas wykonania remontu, a nie - jak to się zwykle dzieje - za cenę. Być może wtedy firma skończyłaby remont w dwa tygodnie, a nie w ponad miesiąc. Poza tym chyba warto było przemęczyć się w wakacje z większą liczbą remontów, niż teraz prowadzić te najbardziej uciążliwe. Podobnych przykładów jest w Warszawie więcej. FB.init("baac9ef38ccd29fc91ce2d9d05b4783b");