Do 100 tys. osób - według wyliczeń stołecznego ratusza - mogło zjawić się na niedzielnym proteście po wyroku Trybunału Konstytucyjnego, na który zapraszał m.in. Donald Tusk. Jednym z manifestujących był Franek Broda, aktywista LGBT, a prywatnie siostrzeniec premiera Mateusza Morawieckiego. Po zakończeniu oficjalnej demonstracji na Placu Zamkowym udał się przed siedzibę PiS przy ulicy Nowogrodzkiej. Tam Broda został zatrzymany przez policję za odpalenie racy. - Policja się na mnie rzuciła, wywaliła mnie na ziemię. Zgarnęli mnie na bok. Skuli, zaczęli mnie kopać, stanęli na mnie - mówił w rozmowie z dziennikarzem Krzysztofem Boczkiem.Jak dodawał, "boli go głowa", bo jeden z funkcjonariuszy "stanął mu na plecach i zaczął w nią kopać". - W perspektywie tego, co robi policja różnym aktywistom, to nie jest nic brutalnego - stwierdził. Informację o zatrzymaniu Franka Brody podawał także Strajk Kobiet. W internecie zamieszczono także nagranie, na którym widać mężczyznę skutego kajdankami, prowadzonego do radiowozu. Nadkom. Marczak: Nie widziałem momentu, w którym zostałby skopany O tę sytuację został zapytany nadkom. Sylwester Marczak, rzecznik prasowy stołecznej policji. Potwierdził, że aktywista został zatrzymany. - Jeżeli mamy do czynienia z osobą, która używa racy, a policjanci podejmują interwencję i są atakowani przez tłum, może dojść do różnych niebezpiecznych sytuacji - mówił w poniedziałek. Jak dodał, obejrzał kilka nagrań związanych z policyjnymi czynnościami dotyczącymi Franka Brody. - Nie widziałem momentu, w którym zostałby on skopany. Nie mam informacji, że miało dojść do pobicia. Policja często jest oskarżana, że miała kogoś pobić - zapewnił. Marczak przypomniał, że w dzisiejszych czasach uczestnicy manifestacji często używają smartfonów, a co za tym idzie - kamer. Obecne na zgromadzeniach są także media. - Ciężko jednak pokazać moment, w którym policjanci mieliby przekraczać swoje uprawnienia - zauważył rzecznik. "Babcia Kasia" również zatrzymana Jak ocenił policjant, niedzielne wydarzenia w Warszawie przebiegały w bezpieczny sposób. - Ale z uwagi na fakt, że jesteśmy w Warszawie, zawsze możemy liczyć na osoby, które kandydują do tytułu Warszawianki Roku - mówił. Jak wskazał, najpoważniejsza interwencja dotyczyła Katarzyny A. znanej jako "Babcia Kasia". Jej powodem było zaatakowanie przez A. jednej z uczestniczek któregoś ze zgromadzeń. Jak relacjonowano, kobieta miała uderzyć ją w głowę drzewcem od flagi. - Później zaatakowani zostali policjanci, byli uderzani, szarpani. W tej sytuacji niestety konieczne było zatrzymanie, stąd prowadzone czynności związane m.in. z niewykonywaniem poleceń policji, naruszeniem nietykalności i znieważeniem. Dzisiaj mają być również złożone zawiadomienia przez zaatakowaną kobietę - poinformował nadkom. Marczak. Rzecznik mówił też o "wyprowadzeniu na trasę" osób przez liderkę Strajku Kobiet Martę Lempart. Chodzi o apel nawołujący do uczestnictwa w "spacerze", po którym część osób - gdy zakończyło się już zgromadzenie na Placu Zamkowym - próbowała dostać się na ulicę Nowogrodzką, przy której mieści się siedziba Prawa i Sprawiedliwości. - Wystarczyło wskazać, że będzie takie zgromadzenie. Myślę, że nie miałby z tym problemu ratusz, policjanci zabezpieczyliby całą trasę przemarszu, nie dochodziłoby do niebezpiecznych sytuacji, takich jak m.in. na Placu Bankowym, gdzie kierujący byli zdezorientowani - wskazał rzecznik KSP. Policja wylegitymowała ponad 70 osób. Są wnioski do sądu Wyliczył, że w niedzielę stołeczni policjanci zatrzymali dziewięć osób, z czego pięć z nich rano, dwie kolejne w trakcie przemarszu po zakończeniu zgromadzenia na Placu Zamkowym i jedną na Placu Zamkowym. W przypadku tej ostatniej uściślił, że chodzi o kobietę znaną jako kandydatkę na Warszawiankę Roku - poinformował. Ponadto przez cały dzień wylegitymowano 71 osób, a do sądu skierowano 36 wniosków o ukaranie, m.in. za takie wykroczenia jak tamowanie ruchu czy używanie pirotechniki. Za podobne wykroczenia nałożono też cztery mandaty karne.