Brzmi nieprawdopodobnie? Ale jest prawdziwe, o czym wystarczy się przekonać przychodząc do centrum miasta. Janek przespaceruje się nad ludzkimi głowami na taśmie rozpiętej między budynkami Junior i Sawa. Wszystkich lękliwych uspokajamy, że nie będzie sytuacji mrożących krew w żyłach. Na wszelki wypadek Janek będzie miał na sobie specjalną uprząż, podobną do tych używanych przez alpinistów, przypiętą do taśmy za pomocą karabinków. Poza tym dla kogoś, kto w pierwszej próbie przeszedł nad 880 metrową przepaścią przy Lost Arrow Spire w USA, powietrzna przechadzka po centrum Warszawy wydaje się być jedynie lekką rozgrzewką. Ale czy tak jest? - Każdy highline wymaga dużej koncentracji i równego oddechu. A strach odczuwa się wszędzie, umysłu przecież nie da się oszukać - wyjaśnia Janek. Slackline, bo tak nazywa się ta dyscyplina, w Polsce dopiero zaczyna być popularna. Highline, czyli jeden z "podgatunków", to już wyższa szkoła jazdy. Nie wystarczy zwykły spacer po taśmie, ważna jest przede wszystkim wysokość, na jakiej jest rozpięta. Janek jest jednym z najlepszych w Polsce slacklinerów i highlinerów. Nie trenuje jednak zbyt długo, bo dopiero cztery lata. - Dla mnie to nie tylko pasja, ale i sposób na życie, choć mój tata ma ciągle problemy z zaakceptowaniem tego, co robię - mówi Janek. - Ale w zasadzie to on pokazał mi ten sport więc to on jest wszystkiemu winien - dodaje ze śmiechem. Ten sport, choć wyjątkowo wymagający, ma bardzo proste zasady. Na początek wystarczą dwa drzewa, taśma, dużo zapału, koncentracja i... gotowe. Slacklinerzy mówią, że już po godzinie można zrobić pierwszy krok w powietrzu. Maria Kuźniar