Kiedy to się dzieje, górę bierze ciężką choroba - ciężka odmiana padaczki. Mózg staje się jakby niezależny od świadomości... - Pamiętam dokładnie, jak wychodziłem ze sklepu komputerowego, prowadzonego przez kolegę - mówi pan Paweł. - Potem jest jakaś czarna dziura. I dopiero ten policjant, który chwyta mnie za ramię i odwraca w swoim kierunku. Okazało się, że oddawałem mocz na ulicy. Wylegitymowali mnie. Powiedziałem o swojej chorobie, prosiłem o wezwanie karetki. Spisali mnie tylko i pojechali. Potem przyszło wezwanie na policję. Mówiłem, że oddaję mocz podświadomie, że w czasie ataku podnosi mi się ciśnienie i nerki domagają się oddania moczu. No i w ogóle nie wiem, jaki smak ma wódka. Nigdy zresztą nie piłem. - My nie jesteśmy od tego, żeby znać się na medycynie. To wszystko wyjaśni sąd - usłyszał na komendzie. I rzeczywiście, sprawa została skierowana do Sądu Grodzkiego w Siedlcach. W policyjnej notatce urzędowej czytamy: "zauważono mężczyznę, który na chodniku przy furtce od posesji załatwia potrzebę fizjologiczną w postaci oddawania moczu". W trosce o dobrą opinię policji oszczędzimy cytowania kolejnych ustaleń zawartych w notatce (a dotyczących m.in. tego, do kogo należy furtka, pod którą obwiniony dopuścił się swego czynu). - Stanąłem przed sądem - mówi obwiniony. - Nie znam paragrafów, ale chodziło pewnie o nieobyczajne zachowanie. Na pierwszej rozprawie nie stawił się ani adwokat, ani policjanci. Ale mam już kolejną sprawę, dotyczącą zupełnie innego zdarzenia. To wszystko wygląda może nawet komicznie, ale dla mnie jest prawdziwym dramatem. Jestem ciężko chory, i w wyniku tej choroby trafiam przed oblicze sprawiedliwości. Mogę trafić za kratki. Zdarzenia toczą się jak w surrealistycznym filmie. Wszystko dzieje się jednak naprawdę. Kolejne zdarzenie miało miejsce w Domu Handlowym "Atlas". Na miejscu także interweniowała policja. - Nie wiem, co robiłem, bo miałem kolejny atak - opowiada pan Paweł. Z relacji świadków dowiedziałem się tylko, że biegałem po sklepie, zaczepiałem ludzi, ponoć im ubliżałem. Świadomość zaczęła mi wracać, kiedy wyszedłem ze sklepu. Chciałem zadzwonić po syna. Patrol policji zjawił się natychmiast. Owszem, pamiętam, że się wyrywałem, bo chciałem do toalety. Mówiłem to policjantom. Zapytali mnie, czy jestem chory. Doszło do szarpaniny. Pamiętam, jak policjant mówił przez radio: "przyślijcie karetkę, bo ja się z tym wariatem szarpać nie będę". A ja przez cały czas nie byłem sobą. Skończyło się, jak poprzednio - sprawą sądową. Tym razem chyba za zakłócanie porządku publicznego. Na razie nie odbyła się jeszcze pierwsza rozprawa. Sąd nakazał jednak wykonanie opinii sądowo-psychiatrycznej. Zresztą identyczna opinia została już wykonana (przez najbardziej chyba znanego w Siedlcach psychiatrę) do pierwszej sprawy. Ów spec "nie rozpoznał choroby psychicznej ani upośledzenia umysłowego". Uznał, że w czasie zdarzenia obwiniony miał zachowaną zdolność do rozpoznania znaczenia czynu oraz zdolność do pokierowania swoim postępowaniem. Orzekł, że "badany może uczestniczyć w toczącym się postępowaniu". - To wszystko jest jakimś absurdem - mówi mężczyzna.