Jednym zdaniem ubezpieczamy się już nie tylko od kradzieży i wypadku, ale też od szkód wyrządzonych przez własne dzieci w szkole. To wyraz ostrożności czy braku wiary w to, że umiemy dobrze wychować własne dzieci? - zastanawia się "Metro". - W ciągu roku zainteresowanie polisą od odpowiedzialności cywilnej w życiu prywatnym wzrosła o jedną czwartą - szacuje Grzegorz Błachowski, rzecznik prasowy Ergo Hestii. Mowa o ubezpieczeniu ( zabezpieczenie do kwoty 200 tys. zł) np. na wypadek wyrządzenia przez dziecko szkody podczas jego pobytu w szkole. - Oferowane przez szkoły ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków nie pokryje kosztów w sytuacji, gdy nasze dziecko przez nieostrożność zepsuje szkolną umywalkę, wybije szybę podczas gry w piłkę czy nieumyślnie popchnie kolegę, który na przykład złamie nogę. Dlatego proponujemy dodatkową polisę - wyjaśnia Błachowski. Gazeta odnotowuje, że tego typu ofert jest na rynku coraz więcej. Nikogo już dziś nie dziwi ubezpieczenie od zachorowania na nowotwór (np. raka piersi czy raka prostaty) albo na wypadek zakażenia wirusem HIV. Ubezpieczyć, np. telewizor albo lodówkę kupowaną w supermarkecie, a nawet kafelki położone na ścianie w łazience. Polisy wykupują też firmy prowadzące roboty drogowe, by ograniczyć ryzyko wypłaty odszkodowań dla kierowców, których samochody zostały uszkodzone na remontowanych przez nie trasach. - Towarzystwa ubezpieczeniowe kreują u klientów potrzebę redukowania ryzyka w sytuacjach, których do tej pory nie uważaliśmy za ryzykowne. Niestety, wciąż nasza znajomość tego tematu jest na tyle niska, że w efekcie dajemy namówić się na ubezpieczenia, których często nie potrzebujemy. Oszczędzamy zaś na tym, co naprawdę mogłoby nas uratować - ocenia Krystyna Krawczyk z biura Rzecznika Ubezpieczeniowych. O tym więcej w artykule na łamach "Metra".