Lokator odwołał się od decyzji Sanepidu, nakazującej: uprzątnięcie, dezynsekcję i dezynfekcję mieszkania. I decyzję uchylono. Im więcej zna się szczegółów tej bulwersującej historii, tym bardziej jest oczywiste, że mamy tu do czynienia nie tylko z zagrożeniem epidemiologicznym, ale też z ludzką tragedią. - Ten człowiek potrzebuje pomocy. Tak zwyczajnie, po ludzku, pomijając całą otoczkę sprawy - uważają świadkowie wydarzeń. Tymczasem na Młynarskiej nadal bez zmian! To kolejny miesiąc bezradnego rozkładania rąk i bezskutecznych starań, aby oczyścić mieszkanie z cuchnących odpadków. Za zamkniętymi drzwiami Samotny straszy pan od lat znosi do domu odpadki ze śmietników. Rozchodzące się robactwo i potworny fetor w mieszkaniu przeszkadzają sąsiadom w normalnym życiu. Zarządca budynku, Helena Bartnik przez wiele miesięcy szukała pomocy, aby rozwiązać ten problem. Lokator nie wpuszczał nikogo do domu. Nie można było wykonać obowiązkowego przeglądu instalacji gazowej, co sprowadzało dodatkowo poważne niebezpieczeństwo dla wszystkich mieszkańców bloku. Niestety, siedlecka prokuratura nie popisała się w tej sprawie. Umorzyła postępowanie, dotyczące gromadzenia odpadów w miejscu do tego nie przeznaczonym. Bez prokuratorskiego nakazu wejścia nikt nic nie mógł zrobić. Nakaz taki wydano w końcu na wniosek Sanepidu. Inspektorzy w asyście policji weszli do mieszkania. Kontrola potwierdziła przypuszczenia: stan higieniczny w lokalu jest fatalny, rozkład substancji organicznych stwarza zagrożenie epidemiologiczne. Niewiele było tam miejsca do normalnego życia. Wszędzie widoczne były sterty śmieci, panowały niesamowity brud i fetor. Instalację gazową odłączono, bo gaz się ewidentnie ulatniał, co zresztą było czuć. Warto dodać, że lokator jest palaczem. Okazało się, że cały blok dosłownie siedział na gazowej bombie. Inspektorzy Sanepidu sporządzili protokół i wydali decyzję, nakazującą sprzątanie mieszkania oraz jego dezynfekcję i dezynsekcję. Nadali jej rygor natychmiastowej wykonalności. Wszyscy bezsilni Co zatem się stało, że mieszkanie nadal nie jest uprzątnięte, a sąsiedzi mogą tylko płakać z bezsilności? - Ten pan odwołał się do Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego, który uchylił naszą decyzję z powodów proceduralnych - można się dowiedzieć się w siedleckim Sanepidzie. Kodeks postępowania administracyjnego przewiduje, że po zakończeniu kontroli, osoba kontrolowana ma prawo ustosunkować się do ustaleń, zgłosić zastrzeżenia. Tymczasem inspektorzy jednego dnia przeprowadzili kontrolę i wydali decyzję. - Zrobiliśmy to, wiedząc, że lokator nie odbiera żadnej korespondencji i nie wpuszcza nikogo do domu. Odmawia jakiejkolwiek współpracy. Jedyną możliwością było odczytanie mu ustaleń i wręczenie protokołu. On wziął go do ręki i nie czytając, zgiął - relacjonują pracownicy Sanepidu. - Twierdził, że nie mamy racji, bo to nie są śmieci, tylko jego rzeczy. Ale prawo, to prawo. Uchybiono procedurze i odwołanie lokatora musiało być uwzględnione. Co dalej? - Po zawiadomieniu o zagrożeniu epidemiologicznym prokuratura prowadzi postępowanie. Ta sprawa musi mieć ciąg dalszy - można było usłyszeć ponad miesiąc temu. Świadkowie wydarzeń nie mają wątpliwości: lokator powinien przejść badania psychiatryczne. A o tym może zadecydować tylko sąd. W siedleckiej prokuraturze nie zapadły jednak jeszcze żadne decyzje. - Inspektorzy Sanepidu zeznali, że istnieje tam zagrożenie epidemiologiczne. Prokurator zwrócił się, aby sformułowano to na piśmie - mówi Krystyna Gołąbek, rzecznik siedleckiej prokuratury. - Pismo wpłynęło, ale zawarta tam opinia nie jest precyzyjnie sformułowana. Zaplanowano ponowne przesłuchanie inspektorów. Inspektorzy od nas dowiedzieli się, że znowu mają powtarzać to, co już zeznali. - Przecież jednoznacznie stwierdziliśmy, że taki zły stan sanitarny stwarza zagrożenie epidemiologiczne. Ten pan sam napisał, że nie jest w stanie utrzymać porządku. Są zdjęcia, zrobione podczas kontroli, które ukazują skalę problemu. Jeśli to nie jest zagrożeniem, to co my jeszcze mamy powiedzieć? O lokatorze z Młynarskiej było już w Siedlcach głośno od dawna. Wiele lat temu zaczął budować dom - bunkier na posesji przy Kasztanowej. Betonowy dom miał służyć prawdopodobnie jako schron. Budowla naszpikowana żelastwem stała się niebezpieczna. Sprawa trafiła do sądu, który nakazał zwrot nieruchomości miastu. Sprawa jednak toczy się nadal z powodu odwołań i skarg byłego właściciela. Czas mija także w przypadku lokalu na Młynarskiej. Sprawa nie posunęła się nawet o krok. Obok zagrożenia dla innych, jest tam jeszcze człowiek, który ewidentnie potrzebuje pomocy. Żyje w fatalnych warunkach. A to, że uważa, iż wszystko jest w należytym porządku, najdobitniej świadczy o jego stanie psychiki. Odbijanie piłeczki trwa... M.S.