W środę (11 listopada) ulicami Warszawy przeszedł Marsz Niepodległości. Mimo że - zgodnie z zapowiedziami organizatorów - miał być zmotoryzowany - wielu uczestników brało w nim udział pieszo. Podczas marszu doszło do zamieszek. Policja informowała m.in., że na rondzie de Gaulle'a w stronę policjantów poleciały kamienie i race. KSP informowała, że zgromadzenie pieszych jest nielegalne. Doszło do starć z policją, które miały miejsce między innymi w rejonie ronda de Gaulle'a. Komenda Stołeczna Policji przekazywała, że "grupy chuliganów zaatakowały policjantów chroniących bezpieczeństwo innych ludzi". Do działań ruszyły pododdziały zwarte, które użyły środków przymusu bezpośredniego - gazu łzawiącego i broni gładkolufowej. Portal tysol.pl poinformował w po Marszu Niepodległości, że fotoreporter "Tygodnika Solidarność" Tomasz Gutry "został postrzelony" podczas marszu. "Według relacji Tomasza Gutrego (...) miał do niego strzelić z kilku metrów policjant. Gumowy pocisk utkwił w twarzy (...) fotoreportera" - napisał portal. 74-letni fotoreporter trafił do szpitala. Czytaj także: Postrzelony fotoreporter: Jak przyjdą policjanci, to ich wyrzucę Fotoreporter o szczegółach zdarzenia Tomasz Gutry mówi, że sytuacja wyglądała w ten sposób, że doszło do ataku na policję na rondzie de Gaulle'a. - Kiedy policja wkroczyła, to ludzie, jak zwykle w panice, uciekli. Ja jeszcze trochę stałem, 10 metrów od policjantów i w pewnym momencie nikogo już nie było. Jeden z policjantów strzelił do mnie. On stał w szeregu z innymi - opisuje przebieg zdarzenia Tomasz Gutry. Jednocześnie podkreśla, że wcześniej nie słyszał żadnych ostrzeżeń. - Był taki rumor (...) Policja się tłumaczy, policja przeprasza, a ja słyszałem, że w szpitalu przy ul. Szaserów jest mężczyzna, który jest trzecią godzinę operowany i też dostał pociskiem. Został trafiony prawdopodobnie gdzieś w okolice nosa - relacjonuje Gutry. Mówi też, że nabój, który go trafił, miał długość siedmiu centymetrów. - Wszedł na taką głębokość, że mam złamane kości i założono mi płytkę tytanową - mówi raniony fotoreporter. Dodaje, że jego operacja trwała ponad dwie godziny, a on będzie przebywał w szpitalu prawdopodobnie do jutra. - Po godz. 2 w nocy policja przyjechała zabrać ten pocisk. Nie widziałem tego (...) Zabrali go od lekarzy - twierdzi Gutry. Jak zaznacza, funkcjonariusze przyszli do szpitala z pismem nakazującym wydanie pocisku. - Nikt do mnie wtedy nie podchodził, bo była godz. 2 w nocy. Funkcjonariusze chcieli mnie wcześniej przesłuchiwać, ale lekarz nie wyraził zgody - mówi Gutry. Odszkodowanie Zapytany, czy po zranieniu na ulicy ktoś z funkcjonariuszy do niego podszedł, odpowiedział, że nikt. - Podobno jakaś dziewczyna mnie prowadziła. Natomiast mniej więcej na środku ronda było pogotowie. Dotarłem do pogotowia, zadzwonili i natychmiast zawieźli mnie do szpitala przy ul. Szaserów - relacjonuje Gutry. Zapewnia też, że będzie walczył o odszkodowanie. - Będziemy żądali takiej sumy, żeby policja oduczyła się takich działań - powiedział Tomasz Gutry.