Mieszkaniec powiatu garwolińskiego, który usiłował popełnić samobójstwo, po opatrzeniu ran został wypuszczony ze szpitala. Od tego czasu słuch po nim zaginął. Jan M. mieszkał sam w gminie Wilga. Dość często odwiedzał go brat. Pewnego wieczoru, gdy przyjechał, zauważył, że z mężczyzną dzieje się coś niedobrego. Widział coś, czego tak naprawdę nie było. Następnego dnia też przyjechał w odwiedziny, ale brata nie zastał. W domu, na podłodze, zauważył za to ślady krwi. Zaczął więc szukać brata. Znalazł go około 200 metrów dalej w starej szopce. Mężczyzna miał podcięte żyły. Natychmiast wezwano pomoc. Przyjechało pogotowie i policja. Mężczyznę zabrano do szpitala. Tam rany mu opatrzono. Mężczyzna ze szpitala wyszedł jednak nie zatrzymywany przez nikogo. Następnego dnia brat chciał go odwiedzić. Najpierw pojechał do szpitala. Zdziwił się, że tu go nie ma, bo wiedział dobrze, że Jan M. do domu nie wrócił. Natychmiast więc zgłosił jego zaginięcie na policji. Poszukiwania rozpoczęły się od razu. Jana M. szukało kilkudziesięciu policjantów i strażaków. Akcję przerywano na noc i rozpoczynano następnego dnia. I tak przez następne kilka dni. Rezultatów jednak nie było. - Przeczesaliśmy wszystkie lasy i zbiorniki wodne w okolicy - mówi Marek Świszcz, komendant powiatowy policji w Garwolinie. - Na żaden ślad mężczyzny jednak nie natrafiliśmy. Zdjęcia zaginionego publikowano również w mediach. W opisie wyglądu zaznaczono, że mężczyzna miał opatrunki na nadgarstkach i ślady krwi na ubraniu. Postępowanie w tej sprawie prowadzi już Prokuratura Rejonowa w Garwolinie. Prokuratorzy badają, czy do próby samobójczej zaginionego nie przyczyniły się inne osoby, jak również, jak to się stało, że pacjent po próbie samobójczej po prostu wyszedł ze szpitala. Będą sprawdzać czy nikt tu nie popełnił błędu. - Tego pacjenta przekazałam policjantom - tłumaczy lek. Magdalena Szafranowicz. - Oni mieli go dowieźć do poradni psychiatrycznej. Ja w tym czasie przyjmowałam innego pacjenta, więc nie wiedziałam, co się z nim dzieje. Pacjent chwilę siedział na korytarzu. Widocznie wykorzystał moment i wyszedł. Komendant powiatowy twierdzi, że policjanci nie popełnili żadnego błędu. - Pacjent przebywał na terenie szpitala i pod opieką specjalistów - stwierdza M. Świszcz. - Jeśli trzeba pomagać ludziom, to możemy być i taksówką, jednak w tym przypadku obowiązek zajęcia się mężczyzną mieli lekarze. To przecież pogotowie przywiozło go do szpitala. Jak policjanci mogli zabrać do radiowozu kogoś, kto ma opatrunek na rękach i jest kilka godzin po próbie samobójczej? A gdyby ten mężczyzna nagle zasłabł i potrzebna byłaby fachowa pomoc, kto by jej udzielił? Przecież policjanci nie są lekarzami, żeby mu natychmiast udzielić pomocy. Dyrektor Grzegorz Gomoła broni jednak swojego lekarza. - Przecież pacjent nie został sam, bo tam byli policjanci - tłumaczy. Dyrektor stwierdza jednocześnie, że w podobnych przypadkach pacjent trafiał zwykle do lekarza psychiatry w poradni, a później w razie potrzeby do szpitala psychiatrycznego. G. Gomoła nie chce mówić o błędzie lekarza. - Na razie żadnych konsekwencji wyciągać nie będziemy - stwierdza. - Nie wiemy bowiem, coś się z tym pacjentem stało. Może po prostu schował się gdzieś i nie chce wracać do domu. To przecież jego wybór. Nie był ubezwłasnowolniony. - Nikogo nie chcę oskarżać - kończy komendant Świszcz. - W tym przypadku coś jednak zawiodło. Mam ogromną nadzieję, że ten człowiek się odnajdzie żywy. Akcja poszukiwawcza ciągle trwa. Od początku bieżącego roku na terenie powiatu garwolińskiego samobójstwo popełniło 18 osób. * Imię poszukiwanego zostało zmienione. Justyna Janusz