To może być działanie dyskryminujące - oceniają eksperci. Państwowa Inspekcja Pracy obiecuje przyjrzeć się takim praktykom - pisze "Metro". Pracodawców nie przekonują nawet konkretne oszczędności, bo za studenta nie trzeba płacić składek ZUS. - "To tylko kilkaset złotych, a po co nam osoba, która w ogóle nie angażuje się w swoją pracę. Studentom nie chce się pracować" - uważa Krzysztof Pala, dyrektor ds. rekrutacji w Kancelarii Doradczo-Finansowej w Katowicach, który poszukiwał niedawno pracowników zajmujących się obsługą klientów. - "Jeżeli pracodawca ma konkretne wymagania dotyczące danego stanowiska, powinien je precyzyjnie określić. Może oczywiście obawiać się, że student będzie mniej dyspozycyjny, ale w związku z tym powinien napisać w ofercie 'dyspozycyjność do pracy w weekendy'. A jeśli boi się, że nowy pracownik ucieknie mu po szkoleniu, można z nim podpisać umowę, która zobowiąże go do pracy przez jakiś czas po szkoleniu, czy zwrotu kosztów w wypadku rezygnacji. A używając jedynie w ogłoszeniu stwierdzenia 'studentów nie zatrudniamy' pracodawca może być posądzany o dyskryminację" - twierdzi Małgorzata Rusewicz, ekspert rynku pracy z PKPP Lewiatan. O tym dziś w publikacji "Metra".