To był ich wymarzony dom. Drewniany, z bala, budowany przez prawdziwych górali. - To był czas, gdy materiały budowlane były strasznie drogie. Po przeliczeniach i po zebraniu informacji wyszło nam, że drewniany dom będzie tańszy - mówi Magda Molenda. Początek budowy był pechowy: szukając kontaktu z ekipą budowlaną, trafili na oszusta. Pięknie mówił, jak dom będzie wyglądał, jak szybko zostanie zbudowany. Dostał 18 tys. zł zaliczki i... już się nie pokazał. W telefonicznej rozmowie bezczelnie poradził, aby o nim zapomnieli. Zawiadomili prokuraturę - ostatecznie oszust dostał już wyrok w zawieszeniu. Wreszcie znaleźli dobrą ekipę, prawdziwych cieśli z gór. Gdy przyjechali górale, mieszkali wszyscy razem przez pięć tygodni u rodziców Magdy w Dziewulach. Cieśle wszystko robili ręcznie, rzeźbili, dom powstawał bez jednego gwoździa! Ich pracę podziwiali wszyscy. Dom w góralskim stylu na mazowieckiej wsi budził sensację. Wiadomości o nim chyba przekazywano sobie nawzajem, bo nie było dnia, by ktoś nie zajechał i nie zapytał o cenę, o ekipę, o pomysł. - Przez podwórze przewinęły się tabuny ludzi, których w ogóle nie znamy. Jedni grzecznie przyjeżdżali i pytali, czy mogą obejrzeć, inni szli jak do muzeum lub parku rozrywki - wspomina Magda. - Napisałam nawet karteczkę, że to teren prywatny, ale na niewiele się to zdało. Jednak w duchu nie dziwiła się. Ona sama nie mogła uwierzyć, że cudo rosnące z dnia na dzień to jej dom! Na jego budowę zaciągnęli kredyt hipoteczny, okna brali na raty, na wykończenie zaciągali kolejne możliwe kredyty i pożyczki. W ubiegłym roku wzięli z Maćkiem ślub, więc wszystkie zebrane pieniądze z wesela poszły na budowę. Ale wiedzieli, że warto zacisnąć pasa, że te wyrzeczenia to przecież dla ich domu! Był już w stanie zamkniętym. Brakowało łazienek i podłóg na dole, dlatego mieszkali jeszcze u rodziców, w innej części Dziewul. W święta chrzcili synka. W nocy z 3 na 4 stycznia doszło do tragedii. - Mały płakał, nie mógł spać. Wykąpaliśmy go. Mąż usłyszał wyjącą syrenę strażacką. Wyjrzał przez okno. Łuna biła z okolic naszego domu. Krzyknął do mnie: chyba nasz dom się pali! Szukał kluczyków i nie mógł znaleźć. Pojechał do naszego domu z moim tatą. Całą drogę modlił się: oby to nie był nasz dom, niech to będzie las, stodoła, byle nie dom! Gdy zajechał na podwórze, niestety, dom stał już cały w ogniu. Magda zna te wydarzenia tylko z opowiadań ludzi. Maciek upadł na kolana i krzyczał, ludzie trzymali go, żeby nie wskoczył do ognia. Gdy ona sama dojechała na miejsce, krzyczała tylko "Jezu! Jezu!". Ktoś odwiózł ją do domu rodziców... - O pożarze dowiedzieliśmy się ostatni. Policja pytała nas, czy mamy wrogów, czy ktoś nam groził... Nie, nie było niczego takiego. Wychowałam się w domu, w którym się nie przelewa. Mam czworo rodzeństwa. Nie jesteśmy bogaci. Dom był naszym marzeniem, dla którego sprzedałam mieszkanie w mieście. Nie mamy dziś nic! Oprócz zaciągniętych kredytów. Na razie nie wiadomo, jakie są przyczyny pożaru. Magda i Maciek patrzą na to, co zostało po spalonym domu. Wiedzą, że muszą go odbudować. Nie mają szans na nowy kredyt, nie mają materiałów budowlanych. Gmina Zbuczyn zaoferowała pomoc (prace fizyczne) przy rozbiórce spalonych ruin i ewentualnie przy odbudowie. Mariola Zaczyńska Osoby, które chcą pomóc pogorzelcom mogą wpłacać pieniądze na konto: Magdalena Molenda, PKO BP 73 1020 4476 0000 8102 0028 1303. Potrzebne są materiały budowlane. Czy znajdą się chętni do pomocy ofiarom pożaru? Podajemy kontakt do Magdy Molendy: 694 915 419. Pomóżcie! P.S. Magda i Maciek bardzo dziękują za okazaną pomoc proboszczowi z parafii Dziewule, dyrekcji szkoły, członkom OSP oraz wszystkim ludziom, którzy odpowiadają na ich apel o pomoc.