Sprawa ma już 26 lat historii. W środę zajmie się nią Sąd Apelacyjny w Warszawie, który ma rozpatrzyć apelacje obrony. W maju zeszłego roku K., gdy był sądzony piąty raz, po raz pierwszy został skazany. Wcześniej sądy uwalniały go od winy w tej jednej z najgłośniejszych zbrodni aparatu władzy PRL. Wyroki uniewinniające uchylały sądy wyższych instancji. - To jest miecz, a gdzie jest ręka? - komentował po tym wyroku Leopold Przemyk, ojciec Grzegorza. Sąd Okręgowy w Warszawie przed rokiem nie miał wątpliwości, że K. był jednym z trzech milicjantów, którzy w maju 1983 r. bili Przemyka w komisariacie MO na Starym Mieście w Warszawie. W PRL władze usiłowały przerzucić odpowiedzialność na sanitariuszy, którzy wieźli Przemyka z komisariatu do szpitala. Podstawą wyroku były zeznania Cezarego F., kolegi Grzegorza. Sąd zaznaczył, że w 1983 r. Cezary F. nie mógł rozpoznać K., bo świadkowi okazano wtedy kilkudziesięciu milicjantów ucharakteryzowanych tak, by jak najmniej różnili się między sobą. Sąd nie uznał czynu Ireneusza K. za wypełniającą przesłanki z ustawy o IPN zbrodnię komunistyczną z braku dowodów, że była to represja za poglądy lub działalność Grzegorza albo jego matki - opozycyjnej poetki Barbary Sadowskiej. Według sądu Ireneusz K. nie wiedział, kim jest Przemyk. Zarazem sąd uznał, że czyn K. - jako czyn karalny funkcjonariusza publicznego z PRL - nie przedawnił się. Obecnie obrońca skazanego, mec. Grzegorz Majewski powiedział, że w apelacji wskazuje, iż sprawa jest już przedawniona, więc należy ją umorzyć. Gdyby sąd nie podzielił tego poglądu, wniósł on o uniewinnienie Ireneusza K. lub uchylenie wyroku skazującego i zwrot sprawy do kolejnego, szóstego już procesu przed sądem I instancji. Adwokat przypomniał w apelacji, że główny świadek oskarżenia Cezary F. nigdy nie rozpoznał oskarżonego milicjanta i że sposób zachowania Ireneusza K. oraz drugiego zomowca - Bogusława B. nie został ustalony. - Sąd I instancji popadł w niekonsekwencję, bo daje wiarę zeznającym milicjantom z komisariatu, a zarazem że ci milicjanci zeznając realizują swoją linię obrony - pisze obrońca oskarżonego w apelacji. Prokuratura oraz oskarżyciel posiłkowy - jest nim ojciec Grzegorza Przemyka - będą wnosić o utrzymanie wyroku skazującego. 12 maja 1983 r. 19-letni maturzysta Grzegorz Przemyk z kolegą świętował egzaminy na Pl. Zamkowym w Warszawie. Zatrzymali go milicjanci. Zabrali Przemyka, który nie miał dokumentów, na komisariat, gdzie go skatowali. Dostał ponad 40 ciosów pałkami po barkach i plecach oraz kilkanaście ciosów łokciem lub pięścią w brzuch. Przewieziony do szpitala, zmarł po dwóch dniach. Pogrzeb Przemyka stał się wielką manifestacją przeciw władzom. Dotychczas sądy cztery razy uniewinniły K., ale wyższe instancje - także Sąd Najwyższy - zwracały sprawę do ponownego osądzenia. Ireneusz K., 20-letni wówczas zomowiec, do niedawna pracował w policji w Biłgoraju. Obecnie jest na mundurowej emeryturze. W 1997 r. Sąd Wojewódzki w Warszawie uniewinnił K., a dyżurnego z komisariatu Arkadiusza Denkiewicza skazał na dwa lata więzienia (nie odsiedział ani dnia, bo według psychiatrów na skutek wyroku doznał w psychice zmian uniemożliwiających odbywanie kary). Oficera KG MO Kazimierza Otłowskiego skazano na półtora roku w zawieszeniu za próbę zniszczenia akt sprawy Przemyka w 1989 r. (po apelacji został on uniewinniony). Dwa lata temu pion śledczy IPN postawił pierwszym dwóm osobom zarzuty za utrudnianie śledztwa w sprawie Przemyka oraz zastraszanie Cezarego F. i jego rodziny. Grozi im do trzech lat więzienia. W sierpniu 2007 r. prezydent Lech Kaczyński pośmiertnie odznaczył Przemyka Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.