Sara Kałużna: Skąd pomysł na projekt "Rzeźba dla Warszawy"? Anna Szalast: - Chciałam warszawiakom coś podarować, przywrócić im przestrzeń miejską, w której przecież powinniśmy czuć się dobrze. Kiedy odwiedzałam różne europejskie miasta, małe i duże, zawsze czułam się w nich dobrze, bo zamiast wielkich reklam i billboardów, wszędzie napotykałam ciekawe rzeźby lub fontanny. A warszawska przestrzeń jest pusta. Gdyby każdy rzeźbiarz postawił jedno swoje dzieło, to i tak zostałoby jeszcze wiele miejsca na kolejne. Nasz projekt i nasze rzeźby to dla warszawiaków taki prezent. A czy miasto chce takiego prezentu? - Warszawa niechętnie opiera się na własnych artystach, zupełnie nie wiem, dlaczego. Pierwsza edycja projektu przeszła bez echa i tak naprawdę wciąż nie wiemy, czy będziemy mieli miejsce na postawienie naszych rzeźb. Wszystko zależy od dyskusji, która odbędzie się jesienią, gdy wrócimy z pleneru z gotowymi i zrealizowanymi projektami. Wtedy artyści zaproponują miastu miejsca na ich twórczość. To będzie wymagało współpracy. Dlaczego tak cicho o projekcie? - Za bardzo nagłaśnia się przypadkowe imprezy, natomiast to co jest bardzo kulturotwórcze i wychodzi z profesjonalnych środowisk, jest pomijane. Amatorzy, owszem powinni mieć swoją przestrzeń, ale są z zupełnie innej kategorii. Dziwi to, że akurat profesjonaliści z dyplomami, działający aktywnie, są zupełnie pomijani. Czy ma Pani wrażenie, że rzeźba w Polsce jest trochę jakby na marginesie? - Oczywiście, podstawową kwestią jest ogromna trudność i w tworzeniu i w kwestiach finansowych, bo choćby przeniesienia takiej rzeźby wymaga wynajęcia dźwigu. Drugą kwestią jest coraz większa trudność w jej odbiorze. Ludzie nie rozumieją, co widzą i nie wiedzą czego tam szukać. Chyba dlatego, że coraz więcej treści mamy podane na talerzu i zatracamy zdolność odczytywania symboli. A szkoda, bo ja kocham alegorie i metafory, one pobudzają wyobraźnię. Jaką rzeźbę chciałaby Pani podarować warszawiakom? -To będzie "Wieża wiatrów", która wygląda jakby była w ruchu. Człowiek przechodząc obok, będzie miał wrażenie, że byle podmuch wiatru ją przewróci. Taki mały żart. Gdyby mogła Pani wybrać dowolne miejsce, gdzie by stanęła? - Nie wiem, czy by mi pozwolili, ale najchętniej postawiłabym ją przy Złotych Tarasach. Od strony dworca są trawniki i tam bym ją widziała. To dlatego, że ten budynek jest zwariowany, zupełnie jak moja rzeźba. Kiedy pojawiło się Pani zamiłowanie do sztuki i rzeźby? - Gdy pierwszy raz samodzielnie wybrałam się na wystawę malarstwa, byłam chyba w piątej klasie. Zobaczyłam ogromne obrazy włoskiego malarza, Renato Guttuso, które mnie oszołomiły. Aż musiałam usiąść na podłodze i chłonęłam to wszystko. To pierwsze wrażenie sprawiło, że ten zawód właśnie wybrałam. A do rzeźby skłoniło mnie zamiłowanie do dyscypliny. Rzeźbiąc, trzeba być niezwykle delikatnym i zdyscyplinowanym, bo jeśli już utnę kawałek kamienia, to go przecież później nie przykleję. Każdy krok musi być przemyślany. Jak taka drobna osoba radzi sobie z takim wielkim kawałem kamienia? - Wszyscy myślą, że praca w kamieniu to typowo męskie zadanie. Najważniejsza jest technika oraz specjalne do cięcia kamienia narzędzia. Ja posługuję się pneumatycznymi młotkami, raczej małymi i poręcznymi oraz wieloma dłutami. Rzeźbiarz, tworząc, wygląda ze swoim sprzętem i wszędzie sypiącym się pyłem, jak podczas ciężkich robót drogowych. Anna Szalast ukończyła Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie w 1967r. i studia w Accademia di Brera w Mediolanie. Od 1997 roku organizuje plenery rzeźbiarskie w kamieniu w Orońsku, które zapoczątkowały ideę projektu "Rzeźba dla Warszawy, czyli budowanie stałej kolekcji rzeźby współczesnej w przestrzeni publicznej". Jest członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków. Sara Kałużna