Szkoła broni się, że robiła wszystko, co było w jej mocy, a pracownicy urzędu dzielnicy chcą zmiany niejasnych przepisów. Ministerstwo Edukacji Narodowej kategorycznie wyklucza jednak taką możliwość. Ich zdaniem przepisy są dobre, dają dyrekcjom szkół szerokie pole do działania i możliwość konsultacji z innymi urzędami. - Nie da się przewidzieć wszystkich sytuacji karnych, cywilnych, rodzinnych i zapisać tego w kodeksie, obarczając to jakąś konkretną sankcją - tłumaczy rzecznik resortu, Grzegorz Żurawski. Według niego, po tym jak rodzice - mimo próśb - nie godzili się na indywidualny tryb nauczania i gdy nie pomogła policja, dyrekcja powinna natychmiast zwrócić się do sądu rodzinnego. Tymczasem czekała na to aż do 2010 roku. Zdaniem rzecznika praw dziecka to niedopuszczalne. - Oczywiście, że to późno. Sprawy dotyczące dzieci wyjaśnia się natychmiastowo. Maksymalny czas na załatwienie takiej sprawy i rozpoznanie tematu to jest pięć miesięcy, a nie pięć lat - podkreślił Marek Michalak w rozmowie z dziennikarzem RMF FM. Uważa on, że wszystkie osoby, które wiedziały, że dziecko nie chodzi do szkoły i nic z tym nie zrobiły, powinny czuć się winne. W tym także dyrekcja. Zapowiedział również, że sprawie będzie się dokładnie przyglądał i dopilnuje tego, by odpowiedzialni za nieprzestrzeganie przepisów zostali ukarani.