Do tragedii doszło około godz. 1 w nocy w trakcie nocnej awantury w Nieporęcie niedaleko Warszawy. W domu było trzech synów, jednemu z nich udało się uciec. Dwaj pozostali, postrzeleni przez ojca, przeszli już operacje w jednym z warszawskich szpitali. Nie można ich jeszcze przesłuchać. Reporter RMF FM dowiedział się nieoficjalnie o nowych hipotezach w sprawie tragedii w podwarszawskim Nieporęcie. Kłopoty finansowe rodziny były bardzo poważne, bo mężczyzna skarżył się nawet do ministra sprawiedliwości, prawdopodobnie na działalność komorników. Tę wersję potwierdzają sąsiedzi. Policjanci zamknęli część ulicy, ślady zostały zabezpieczone. Nasz reporter dowiedział się, że mężczyzna strzelał do swojej rodziny na piętrze budynku, sam zaś zastrzelił się na parterze. Wciąż nie wiadomo jednak, dlaczego to zrobił. Do tragedii doszło w cichej osiedlowej uliczce, gdzie wszystkie domy są ogrodzone, i odgrodzone od świata. - Nic nie wiem, nie znam tych ludzi, nie chcę o tym rozmawiać- to najczęściej słyszał reporter RMF FM. Tylko jeden z sąsiadów zgodził się porozmawiać: Dziewczyna w nocy krzyczała. Usłyszałem tylko dlatego, że wyszedłem na taras na papierosa. Nie znam zbyt dobrze sąsiadów. Wyjeżdżają rano do pracy, wieczorem wracają. Praktycznie w ogóle się nie znamy. Postrzeleni synowie desperata walczą o życie Bracia postrzeleni przez ojca w trakcie nocnej awantury w Nieporęcie walczą o życie. Lekarze nie chcą mówić o stanie zdrowia rannych. Nie udzielę państwu żadnej innej informacji ponieważ pacjenci nie wyrazili zgody na informowanie - powiedział anestezjolog Krzysztof Przybylski. Jak nieoficjalnie ustaliła nasza reporterka, jeden z mężczyzn ma poważne obrażenia głowy spowodowane postrzałem. Leży na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej. Drugi leży na sali pooperacyjnej. Nie wiadomo, czy w szpitalu jest ktoś z rodziny ofiar. Trudno też określić, kiedy ich stan pozwoli na to, by mogły zostać przesłuchane. Trzeci z braci, któremu udało się uciec z domu, jest pod opieką psychologów na komisariacie policji w Legionowie. To on zawiadomił policjantów o tragedii jaka rozegrała się w domu. Przed dom przyjechały dwie kobiety. Nie chciały rozmawiać, ale zostawiły wiązankę kwiatów i kilka zniczy. W tej chwili jedyne ślady tragedii to policyjna taśma, zaplombowane drzwi i dziura po kuli w szybie na piętrze budynku. Słuchaj Faktów RMF FM