Pasażerowie, który wysiedli w Gdańsku podkreślali w rozmowie z reporterem radia RMF FM, że nocny pociąg był przepełniony do tego stopnia, że niektórzy bali się o swoje zdrowie i życie. - Ludzie jechali, stojąc na korytarzach i w toaletach. Nie każdy wytrzymywał fizycznie takie warunki. Ludzie mdleli, tak nie można jechać kilkaset kilometrów, nie można było korzystać z toalet - relacjonował mężczyzna w średnim wieku. - Dziewięć godzin stałam na blaszce, na której nie można stać. Nigdzie nie można było przejść, wszystko było zajęte - dodaje młoda dziewczyna. Koszmar powrotu z wakacji. Dantejskie sceny w pociągu Kraków-Kołobrzeg W Warszawie kilkadziesiąt osób, mimo wykupionych biletów, nie wsiadło. Nie było dla nich miejsca. Jednak ani konduktor, ani kierownik pociągu nie byli w stanie wyjaśnić reporterowi radia RMF FM, dlaczego sprzedano tak dużo biletów i dlaczego zezwolono na podróż w takich warunkach. Pytanie, co by się stało, gdyby na przykład konieczna była ewakuacja pasażerów, pozostało bez odpowiedzi. Dantejskie sceny w pociągu Kraków-Kołobrzeg opisywał w rozmowie z reporterem radia RMF FM słuchacz Piotr. Posłuchaj relacji: - W jednym z wagonów na 54 siedzące osoby 58 stało na korytarzu, ramię w ramię, nie dało się przejść, przesunąć. Cztery osoby stały nawet w toalecie, bo nie było miejsca na korytarzu. Kilka osób stało nawet w przejściu między wagonami. Część osób na jednej ze stacji w ogóle nie zostało wpuszczonych do pociągu, ponieważ nie było miejsca. Reporter radia RMF FM: A co z osobami z biletami do I klasy? - Bilety do I klasy zostały wykupione z miejscówkami, jak najbardziej. Wszyscy mieli bilety do II klas, ale tam nie było miejsc siedzących ani nawet stojących. Największe oburzenie było wywołało to, że pasażerowie zapłacili ponad 80 złotych za bilet do Kołobrzegu, a musieli stać. Sporo też było osób starszych. Dla nich nie było to ani komfortowe, ani bezpieczne. - Co zrobiliście, żeby zainterweniować? - Zaczęło się od rozmowy z konduktorem, który powiedział, że nie ma żadnej możliwości dopięcia wagonów. Dopiero po którejś rozmowie okazało się, że doczepiony zostanie jeden wagon, ale dopiero w Warszawie Wschodniej. Przez ten czas w internecie udało nam się znaleźć numer do dyspozytorni. Pani w dyspozytorni powiedziała, że nie ma możliwości dostawienia większej ilości wagonów i bez "do widzenia" po prostu odłożyła słuchawkę. Następnie przy każdej próbie kontaktu telefonicznego podnosiła i od razu odkładała słuchawkę. Była nawet wzywana Straż Ochrony Kolei, bo konduktor stwierdził, że oni więcej nie będą czekać. Jeżeli chcemy możemy wysiąść, jak chcemy możemy jechać dalej. Taka sytuacja powtarzała się kilka razy na innych dworcach, kiedy ludzie przychodzili z biletami i nie mogli wsiąść, bo nie było miejsca. I wtedy też konduktorzy powtarzali: jeżeli pan nie chce jechać, może pan zostać. I zdarzyło się, że kilka osób nie wsiadło. - Policję też wzywaliście? - Na dworcu Warszawa Wschodnia jedna z osób została uderzona łokciem, kiedy próbowała się dostać do dostawionego wagonu, żeby zająć miejsce. Została wezwana policja. Funkcjonariusze przyjechali na dworzec Warszawa Centralna i powiedzieli, że w tej chwili nie mogą nic zrobić i że jeżeli osoba poszkodowana chce, to może złożyć skargę z powództwa cywilnego. Słuchacz radia RMF FM twierdzi, że 15 pasażerów deklarowało w rozmowach, że pozwie koleje za to, w jakich warunkach wykonywane są przez nich usługi, za które ludzie zapłacili.