W poniedziałek Sąd Okręgowy w Warszawie kontynuował trwające od listopada 2009 r. tzw. zaliczanie materiału dowodowego. Na wniosek obrony nadal są odczytywane dokumenty z akt sprawy. Sąd robi to w ramach tzw. zaliczania materiału - ostatniej czynności w procesie przed jego zamknięciem, mowami końcowymi stron i wyrokiem. Nadal nie wiadomo, kiedy mogłoby to nastąpić - mało prawdopodobne by stało się to przed wakacjami. Na razie sąd wyznaczył terminy rozpraw do połowy lipca. Na ławie oskarżonych zasiadają: ówczesny szef MON gen. Jaruzelski, wicepremier Stanisław Kociołek i trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących robotnicze protesty. Nie przyznają się do winy. Odpowiadają z wolnej stopy. Grozi im nawet dożywocie. Jaruzelski nie stawił się w sądzie, bo jest w szpitalu na badaniach lekarskich. Wnosił o prowadzenie tego dnia rozprawy pod jego nieobecność. Sąd pozostawił bez rozpatrzenia wnioski dowodowe adwokata reprezentującego NSZZ "Solidarność", gdyż przedstawicielowi społecznemu (w tym charakterze związek występuje w procesie) nie przysługuje takie prawo. Proces wydłużają kłopoty ze zdrowiem członków składu orzekającego. W 2009 r. sędzia Urszula Krzynówek zastąpiła sędziego Piotra Wachowicza jako przewodniczącego składu sądu. Sędzia Wachowicz pozostał w składzie sądu, w którym sędzia Krzynówek od początku zasiadała. Jak wyjaśniał rzecznik sądu sędzia Wojciech Małek, taką precedensową decyzję podjęto by usprawnić proces. Wcześniej kłopoty ze zdrowiem sędziego Wachowicza już wiele razy powodowały wielomiesięczne przerwy w procesie. Ponadto na tok procesu wpływa fakt, że lekarze uznali, iż stan zdrowia 86-letniego Jaruzelskiego pozwala na sądzenie go tylko przez 2 godz. dziennie i dwa razy w tygodniu. Opinię lekarską wydano w trwającym od 2008 r. przed tym samym sądem procesie m.in. Jaruzelskiego w sprawie stanu wojennego, ale sąd stosuje ją też wobec procesu ws. grudnia 1970 r. We wrześniu 2009 r. o tę przedłużającą się sprawę pytała sejmowa komisja sprawiedliwości. Wiceminister sprawiedliwości Piotr Kluz powiedział posłom, że "po stronie sędziego referenta leży szereg przyczyn, które sprawiają, że przewlekłość postępowania jest już rażąca". Kluz zaznaczył, że ewentualna zmiana sędziego (w składzie nie ma zapasowego) oznaczałaby, iż proces musiałby ruszyć od początku, ale sędzia miał deklarować, że mimo kłopotów ze zdrowiem dokończy sprawę. W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r. W 1995 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom. Sąd w Gdańsku zebrał się po raz pierwszy w 1996 r., jednak proces długo nie ruszał; na rozprawy m.in. nie stawiali się oskarżeni, tłumacząc się złym stanem zdrowia i wiekiem. W końcu gdański proces zaczął się w czerwcu 1998 r. W 1999 r. przeniesiono go do Warszawy, gdzie jesienią 2001 r. ruszył na nowo - sprawy kilku chorych podsądnych kolejno z niego wyłączano. Od tego czasu trwały żmudne przesłuchania świadków - głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów - w akcie oskarżenia prokuratura wniosła bowiem o przesłuchanie ok. 1110 osób; sąd nie zgodził się na ograniczenie ich liczby. W akcie oskarżenia napisano, że zgodnie z konstytucją PRL tylko Rada Ministrów mogła mocą swej uchwały podjąć decyzję o użyciu broni palnej, a w 1970 r. uczynił to szef PZPR Władysław Gomułka. Żadna z osób obecnych na posiedzeniu władz PZPR nie zgłosiła sprzeciwu wobec tej decyzji, także gen. Jaruzelski. On sam wyjaśniał, że nie podał się do dymisji w sprzeciwie wobec decyzji Gomułki, bo uważał, iż "byłby to nic nie znaczący gest, gdyż wtedy ministrem obrony zostałby gen. Korczyński, który bezwzględnie realizowałby polecenia Gomułki". Jaruzelski zapewniał, że jako szef MON podjął kroki w celu "złagodzenia" decyzji Gomułki: pierwsze strzały miały być oddawane w powietrze, potem w ziemię, następne - w nogi demonstrantów, a dopiero potem bezpośrednio w nich.