Godlewski twierdzi, że wszelkie jego inicjatywy były torpedowane przez urzędników Ratusza, ówczesnego prezydenta stolicy Lecha Kaczyńskiego oraz wiceprezydenta Andrzeja Urbańskiego. W poniedziałek Sąd Okręgowy w Warszawie przesłuchał Godlewskiego i Zygarskiego. W 2003 roku Dariusz Godlewski i Piotr Zygarski zostali wybrani odpowiednio na burmistrza i wiceburmistrza warszawskiego Wawra. Lech Kaczyński, ówczesny prezydent Warszawy, powołał jednak w Wawrze swojego pełnomocnika i nie uznał nominacji obu panów. Do końca kadencji samorządowej Wawrem nie rządził de facto nikt. Godlewski i Zygarski poczuli się szykanowani - twierdzą, że utrudniano im wypełnianie obowiązków, obniżono uposażenia, nie otrzymali nagród itp. Godlewski powiedział w poniedziałek, że domaga się 10 mln zł odszkodowania. Jego zdaniem - gdyby nie sprawowanie przez niego urzędu, a potem postępowanie prokuratury w sprawie niegospodarności, zakończone w ubiegłym roku - mógłby objąć rozmaite eksponowane funkcje, np. zostać prezesem spółki Skarbu Państwa. Jego zarobki mogłyby sięgać - jak podawał - od 40 do 50 tys. zł miesięcznie. Przy założeniu, że będzie aktywny jeszcze około 20 lat, dało mu to kwotę 10 mln zł. Tymczasem po odwołaniu ze stanowiska burmistrza Wawra w 2006 roku stał się - jak powiedział - osobą zamkniętą, apatyczną, nie wierzącą we własne możliwości. Nie ubiegał się też o żadne funkcje publiczne. Sprawowanie tej funkcji - jak zaznaczył - "cofnęło go w karierze zawodowej co najmniej o dziesięciolecie". Zdaniem Zygarskiego "prezydent L. Kaczyński chciał wymóc podanie się do dymisji". - Postępowanie pana Urbańskiego, (Sławomira) Skrzypka i pani (Elżbiety Jakubiak) było skierowane na obrażanie mnie i niszczenie ekonomiczne, a przede wszystkim psychiczne - powiedział przez sądem Zygarski. Utrzymywał, że jego choroby, przede wszystkim problemy żołądkowe, mogą mieć związek ze stresem, jaki przechodził w czasie sprawowania urzędu. Zdaniem Zygarskiego "klasycznym przykładem mobbingu była kwestia uposażeń", gdyż - jak powiedział - wszyscy burmistrzowie i urzędnicy miasta otrzymywali premie, z wyjątkiem burmistrza i urzędników Wawra. Zygarski powiedział, że urzędnicy z Wawra mieli ponadto zablokowany dostęp do konta, nie mogli podejmować żadnych działań ponad to, co było ustalone z prezydentem Kaczyńskim. Poza tym dla Wawra nie zostały przyznane żadne dodatkowe środki. Przed sądem domaga się 5 mln zł. Jest to - jak powiedział - suma uposażeń prezydenta L. Kaczyńskiego pomnożona przez dwa. - Gdyby nie mobbing, ja wystartowałbym w wyborach na stanowisko prezydenta Warszawy i wygrałbym je - powiedział Zygarski. - Byłem poddawany mobbingowi, zamiast mnie na spotkania Rady Miasta zapraszano pełnomocnika prezydenta Kaczyńskiego - zaznaczył. Powiedział, że dla siebie domaga się 1 tys. zł; gdyby otrzymał resztę, chce ją - jak deklaruje - przekazać na cele społeczne. Sąd zobowiązał pełnomocników urzędu miasta do ustosunkowania się do wyliczeń Zygarskiego i Godlewskiego, którzy podali jakie kwoty utracili z powodu niewypłacenia im premii. Następna rozprawa w listopadzie.