We wtorek 17 sierpnia Tomek przeszedł w CZD operację przeszczepu wątroby, gdyż z powodu zatrucia muchomorem sromotnikowym jego własna wątroba uległa zniszczeniu. Obecnie przebywa na oddziale pooperacyjnym w centrum. Jak poinformowała dziś dr Elżbieta Pietraszek-Jezierska, kierownik oddziału pooperacyjnego CZD, parametry wątrobowe i funkcja przeszczepionej wątroby uległy znacznej poprawie. Lekarze zaczęli stopniowo odstawiać chłopcu leki utrzymujące go w śpiączce. Jak podkreśliła dr Pietraszek-Jezierska, trudno jednak przewidzieć, ile potrwa wybudzanie Tomka, bo proces metabolizowania leków będzie zależał m.in. od czynności wątroby. - To jest proces, który trwa. Czasami jest to kilka godzin, czasami kilka dni - tłumaczyła. Według niej, pełne podjęcie funkcji przez wątrobę zajmuje więcej czasu. - Jest to proces kilkudniowy, czasami nawet dłuższy - wyjaśniła. Poinformowała też, że nerki chłopca nadal są wspomagane dializą. Z kolei prof. Ryszard Grenda, kierownik Kliniki Nefrologii, Transplantacji Nerek i Nadciśnienia Tętniczego CZD wyjaśnił, że u chłopca przed operacją przeprowadzono "szereg dializ albuminowych, techniką MARS". - To dzięki tym zabiegom chory dożył przeszczepu - zaznaczył. Jak wyjaśnił, dializa albuminowa jest procedurą specyficzną dla uszkodzenia wątroby - "eliminuje w sztuczny sposób, część tych toksyn, które chora, niewydolna wątroba produkuje w nadmiarze lub nie do końca metabolizuje". Metoda ta jest określana jako "pomost", gdyż zabezpiecza tkanki chorego przed odkładaniem się w nich toksyn, co pozwala mu dłużej czekać na przeszczep; w przypadku Tomka było to dziewięć dni. - Trzeba jednak pamiętać, że wątroba współdziała biologicznie z nerkami w zakresie regulacji płynów, więc kiedy jest niewydolna często dochodzi również do niedomogi nerek. Wówczas, aby odwadniać chorego i robić miejsce na płyny, które przy intensywnej terapii muszą być podawane w dużych objętościach, oprócz dializy albuminowej wykonujemy ciągłą hemodiafiltrację żylno-żylną - tłumaczył Grenda. Specjalista podkreślił, że ta właśnie procedura jest prowadzona cały czas, ponieważ czynność nerek Tomka nie jest w pełni zadowalająca. - Chłopiec oddaje mocz, ale nie tyle, ile potrzeba przy intensywnej terapii. Hemodiafiltracja żylno-żylna będzie prowadzona do momentu, kiedy ilość jego moczu wzrośnie, a to będzie miało miejsce wówczas, gdy wątroba będzie samodzielnie dobrze działać - wyjaśnił. Dodał, że nie ma już jednak potrzeby prowadzenia dializy MARS, gdyż czynność wątroby chłopca powoli się uruchamia. Według Grendy, w dzisiejszych czasach w Polsce liczba poważnych przypadków zatruć grzybami u dzieci, które wymagałyby przeszczepu wątroby, jest bardzo mała. Jego zdaniem, jest to w dużej mierze zasługa mediów, które przyczyniły się do wzrostu świadomości społecznej na temat tego, że grzyby mogą być zabójcze. Specjalista przypomniał, że w latach 80. i 90. minionego wieku w sezonie grzybowym lekarze w CZD mieli ok. 90 przypadków zatruć dzieci rocznie. Aby usunąć z organizmu małych pacjentów toksynę muchomora - amanitynę - poddawano ich plazmaferezie, która jest jedną z metod pozaustrojowej eliminacji toksyn. W tamtych latach tylko specjaliści z CZD potrafili przeprowadzić ten zabieg u małych dzieci. Wówczas nie wykonywano jednak przeszczepów wątroby, dlatego chorych, którzy trafiali za późno i toksyn wchłoniętych przez ich tkanki nie można już było usunąć żadną metodą, nie dawało się uratować. - Przypadek Tomka pokazał, jak ważny jest pozytywny stosunek społeczeństwa do przeszczepów. Osoba zmarła może uratować życie co najmniej siedmiu osób. Można od niej pobrać serce, wątrobę, dwie nerki, płuca, trzustkę i rogówkę. Jeśli, będziemy pamiętać, że każdemu z nas może być potrzebny przeszczep, to może łatwiej będzie nam wyrazić zgodę na to, by po śmierci nasze narządy mogły służyć innym - podkreślił Grenda.