- Nagle usłyszałam przeraźliwy, gardłowy krzyk: Magda ratuj! Otworzyłam drzwi i zobaczyłam sąsiadkę. Czymś ociekała. Topiła się na niej kurtka. Była przytomna, mówiła: bardzo mnie piecze, dlaczego ktoś mi to zrobił? Złapałam ją i wprowadziłam do siebie do domu. Wzięłam prysznic, odkręciłam zimna wodę i lałam jej na twarz. Zabrałam ją do pokoju, bo widziałam, że słabnie - opowiada Magdalena Gerwatowska. Te dramatyczne sceny rozegrały się na klatce jednego z bloków na warszawskiej Pradze. Dzięki trzeźwości umysłu pani Magdaleny, zawodowej pielęgniarki, udało się ograniczyć obrażenia jej 75-letniej sąsiadki. Szybko wezwała pogotowie i kobieta trafiła na oddział oparzeń. - Stan przy przyjęciu był na tyle poważny, że musieliśmy zastosować oddech wspomagany, intubację, tzw. śpiączkę farmakologiczną. To był atak niebezpieczny, ponieważ dotyczy głowy, oczu, jamy ustnej. Stan zdrowia jest nadal bardzo poważny. Była to substancja o charakterze kwasu - mówi Wojciech Witkowski z Wojskowego Instytutu Medycznego. - Mieszkam tu trzydzieści kilka lat. Pani Ania, która została oblana żrącą substancją, od 57- 58 lat. Kilka lat temu sprowadziła się na nasze piętro pani Agnieszka. Weszła w nasze środowisko i my ją przyjęliśmy - opowiada Magdalena Gerwatowska. Pani Agnieszka zamieszkała przy placu Hallera ze swoim partnerem. Niedługo urodziło im się dziecko. Choć większość mieszkańców tego bloku to starsi ludzie, różnica wieku nie miała znaczenia dla nowych sąsiadów. Stosunki między nimi układały się bardzo dobrze. - Byli to młodzi ludzie. Urodziło się dziecko. Żyliśmy wszyscy razem, pomagaliśmy sobie, wiedzieliśmy dużo o sobie. Sielanka. Trwało to do grudnia 2012 roku. Dowiedziałam się wtedy od mamy Agnieszki, że ta zadała się z bandytą - mówi Magdalena Gerwatowska. - Rozstała się z ojcem dziecka. Poznała pana, który miał na nią duży wpływ. Był karany, przebywał w grupie przestępczej. Agnieszka pozrywała wszelkie kontakty - dodaje Grażyna, matka pani Agnieszki. Od tego czasu ojciec miał utrudniony kontakt z synem. Widywał się z nim co raz rzadziej. Sąsiedzi widzieli też, jak jego spotkania z dzieckiem utrudniał nowy partner matki. - Widzę, ze wjeżdża samochód w podwórko. Wysiada z niego rosły mężczyzna, wyciąga pałkę teleskopową. Pobił ojca dziecka w obecności Agnieszki i dziecka. Stali jacyś ludzie i zaczęli krzyczeć: co robisz. A on, jak rasowy bandzior, zapytał: czy wam też tak zrobić? - wspomina Magdalena Gerwatowska. Pan Adam nie wniósł oskarżenia i wciąż próbował spotykać się z synem. Niemal za każdym razem, gdy zbliżał się do dziecka, sąsiedzi byli świadkami przemocy wobec niego ze strony nowego partnera pani Agnieszki. - Zerknęłam przez wizjer. Stał w samych slipkach, boso i lał Adama. Nie zastanawiałam się. Otworzyłam drzwi i krzyczałam: co tu się dzieje? Agnieszka stała na korytarzu z uśmiechem, a to małe siedmioletnie dziecko też stało i patrzyło. Wydarłam się: Agnieszka, kto to jest? Wtedy ona zaczęła panów rozdzielać. Adama wzięłam do siebie i zaopatrzyłam go. Ale ząb przebił dolną wargę. Dziura była na wylot, to się nadawało do szycia - mówi Magdalena Gerwatowska. Spór o widzenia z dzieckiem rozstrzygał się w sądzie rodzinnym. Świadkami w sprawie były sąsiadki - pani Anna i pani Magdalena. Obie stanęły po stronie ojca. Po jednej z rozpraw pani Magdalena natknęła się w windzie na partnera pani Agnieszki. - Zobaczyłam, że stoi przy windzie. Nie spodziewając się żadnego niebezpieczeństwa, wsiadłam razem z nim. Włożył palec do nosa, wyjął gluta, pokazał mi go i powiedział: to ty. Wytarł to o ścianę windy. Spisałam to sobie. Powiedział mi: obiecuję ci, zdechniesz razem z nim (Adamem), jeśli będziesz świadczyć przeciwko Agnieszce. Przestań się wtrącać i mu pomagać, bo zginiesz razem z nim. Miej się na baczności, oglądaj się za siebie, ja skutecznie łamię nogi. Nie wtrącaj się, bo nóż możesz mieć w plecach. Bałam się panicznie - mówi Magdalena Gerwatowska. Przerażona kobieta powiadomiła o całym zdarzeniu policję. Śledczy przesłuchali innych sąsiadów i skierowali do sądu akt oskarżenia przeciwko partnerowi pani Agnieszki. - Jest oskarżony o to, że dwukrotnie kierował pod adresem pokrzywdzonej groźby karalne pozbawienia życia i te groźby wzbudziły w pokrzywdzonej obawę, że zostaną spełnione - mówi Marcin Łochowski, z Sądu Okręgowego Warszawa-Praga. W styczniu przyjaciółka pani Magdaleny, 75-letnia Anna O., złamała rękę i przez kilka tygodni nie mogła wychodzić ze swoim psem na spacer. - W tej windzie miałam być ja. Od stycznia regularnie wychodziłam ze swoim psem i z psem tych państwa. W poniedziałek też chciałam z nim wyjść. Sąsiadka powiedziała, że z nim wyjdzie sama. To trwało chwilkę - mówi Magdalena Gerwatowska. Dwa tygodnie przed tragicznymi wydarzeniami w windzie pani Magdalena otrzymała zawiadomienie o skierowaniu aktu oskarżenia do sądu. Kobieta nie ma wątpliwości, że to właśnie ten fakt miał bezpośredni związek z atakiem nieznanego sprawcy. - Skoro dostałam ten akt oskarżenia, jako osoba pokrzywdzona, to sądzę, że on, jako oskarżony, również go dostał. Jedyną osobą, którą podejrzewam, jest on. Boję się tego mówić, ale nie mogę dać się zastraszyć. Wydaje mi się, że nikt nikogo nie leje czymś takim, żeby postraszyć. Tylko dlatego, żeby go wyeliminować - uważa Magdalena Gerwatowska. Po ataku nieznanego sprawcy na starszą kobietę policja zabezpieczyła monitoring z kamery umieszczonej w windzie. Na razie jednak nie zatrzymano sprawcy napadu. Maciej M., nie zgodził się na rozmowę.