Proces jest precedensem jako sprawa o granice między korupcją a powszechnym w polskich szpitalach "okazywaniem wdzięczności" lekarzom przez pacjentów. Sprawie towarzyszy olbrzymie zainteresowanie mediów. Sam G. nie chciał przed rozprawą wypowiadać się dla mediów. Jeśli stawią się wszyscy oskarżeni i nie będzie żadnych przeszkód formalnych, sędzia Igor Tuleya wypowie sakramentalne słowa: "Otwieram przewód sądowy". Oznacza to formalne rozpoczęcie procesu. Wtedy prokurator Agnieszka Tyszkiewicz odczyta obszerny akt oskarżenia. Ta czynność może wypełnić całą sobotnią rozprawę. Wówczas na kolejnej, w następną sobotę, zaczną się wyjaśnienia pierwszych oskarżonych. G. ma je składać jako ostatni - gdy wypowiedzą się już wszyscy, którzy wręczali mu "korzyści". 48-letni dr G. (dziś w prywatnej klinice) jest oskarżony o 41 przestępstw korupcyjnych, naruszanie praw pracowniczych personelu warszawskiego szpitala MSWiA, znęcanie się nad osobą najbliższą i zmuszanie pracownicy szpitala do "innej czynności seksualnej". Grozi mu do 10 lat więzienia. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wysłała akt oskarżenia we wrześniu tego roku (wciąż trwa śledztwo przeciw G. w wątku znęcania się nad osobą najbliższą). - Czekamy na proces, przed sądem będziemy udowadniać niewinność doktora G. - komentowała wtedy jego obrońca, mec. Magdalena Bentkowska. W śledztwie G. nie przyznał się do zarzutów, choć w obszernych wyjaśnieniach potwierdził, że kilka razy zostawiono mu koperty z pieniędzmi - twierdził, że nigdy ich nie żądał. Według "Gazety Wyborczej", 18 na 41 zarzutów pochodzi od ludzi, którzy sami się zgłosili do CBA i prokuratury, podając, że dali G. łapówkę. Według "GW", to niemal wyłącznie bliscy pacjentów, których G. nie udało się uratować. Prokuratura zastosowała wobec nich przepis nakazujący darowanie kary temu, kto sam zawiadomi o wręczeniu łapówki. W dziewięciu przypadkach prokuratura zarzuca G., że od łapówki uzależnił wykonanie operacji bądź dalszą opiekę. Umorzono zaś przypadki wręczenia "drobnego lub symbolicznego, zwyczajowego upominku, wyłącznie z inicjatywy wręczającego, po zakończonym procesie leczenia jako wyraz podziękowania". Prok. Tyszkiewicz mówiła na organizacyjnym posiedzeniu sądu na początku listopada, że czym innym jest wręczenie korzyści materialnej w sytuacji zagrożenia życia lub zdrowia przez pacjenta, a czymś innym - przyjęcie jej przez ordynatora. Dlatego nie sprzeciwiła się ona wnioskom o warunkowe umorzenie sprawy - jakie dotychczas złożyły dwie, spośród 22 osób oskarżonych o wręczanie łapówek. Sąd rozpozna te wnioski po odebraniu wyjaśnień od wszystkich oskarżonych. Jedna z oskarżonych, która chce umorzenia sprawy (wtedy sąd uznaje winę, ale odstępuje od kary) mówiła, że nie czuje, by popełniła przestępstwo, bo dając dr. G. 1,5 tys. zł chciała - już po operacji - wyrazić wdzięczność za uratowanie życia mężowi operacją bypassów. Kobieta zaznaczyła, że G. nie sugerował jej, że chce coś dostać. Dodała, że w śledztwie przyznała się do zarzutu i "będzie jej bardzo ciężko obciążyć przed sądem kogoś, kto uratował męża". Podkreśliła, że CBA "wpadało do jej domu o 7 rano", gdy mąż był krótko po operacji. "A przecież mogli mi wysłać normalne wezwanie" - dodała. Jeden podsądny przebywa w Kanadzie (zapewne będzie wyłączony z procesu). Obrońca innego - który ma 83 lata, jest po operacji i mieszka ponad 100 km od stolicy - prosił sąd, by wezwać go tylko na złożenie wyjaśnień; sąd na to przystał. Do końca grudnia rozprawy będą się odbywać w soboty, a od stycznia 2009 r. - już w dni powszednie. Powodem jest brak odpowiedniej sali. Największa w mokotowskim sądzie nie jest aż tak obszerna, by pomieścić 23 oskarżonych, ich obrońców, pokrzywdzonych oraz licznych dziennikarzy. Dlatego też sąd wprowadził karty wstępu na proces. Sąd zapowiadał wcześniej, że będzie on jawny, z wyłączeniem jawności w wątku "innej czynności seksualnej", ale obrona G. chce utajnienia całej sprawy. Prokuratura chce przesłuchać na rozprawie ok. 200 świadków. Według ekspertów, proces może trwać nawet kilka lat. Proces prowadzi doświadczony sędzia Tuleya. W 2002 r. skazał on na pięć lat oficera UB Tadeusza Szymańskiego. W 2003 r. odmówił komisji śledczej ds. afery Lwa Rywina zwolnienia z tajemnicy dziennikarskiej naczelnego "GW" Adama Michnika. W 2007 r. za "bezzasadne i nieprawidłowe" uznał zatrzymanie Janusza Kaczmarka w sprawie akcji CBA w resorcie rolnictwa. Zatrzymanie w lutym 2007 r. G. i postawienie mu zarzutu zabójstwa i zarzutów korupcyjnych na kwotę ok. 50 tys. zł wzbudziły wielkie emocje opinii publicznej. Ówczesny ordynator oddziału kardiochirurgii szpitala MSWiA spędził trzy miesiące w areszcie. Opuścił go za kaucją 350 tys. zł - po tym jak sąd uznał, że nie ma prawdopodobieństwa, by dopuścił się zabójstwa. Sprawa była głośna m.in. z powodu wypowiedzi ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry: "Już nikt nigdy przez tego pana życia pozbawiony nie będzie". W maju tego roku, m.in. po opinii trzech biegłych, wątek zabójstwa jednego chorego i narażenia na utratę życia innego umorzono z powodu niepopełnienia przestępstwa (rodziny tych pacjentów G. odwołały się do sądu, który ma wkrótce zbadać ich zażalenia). G. pozwał zaś Ziobrę za jego słowa i w sierpniu wygrał w sądzie I instancji, uzyskując sądowy nakaz przeprosin. Były minister, który podkreśla, że nie przesądzał winy, apeluje. Wiele zarzutów wobec G. oparto na podsłuchach i 51 nagraniach z ukrytej kamery w jego gabinecie. Krótko przed wyborami w 2007 r. Ziobro pokazał dwa filmy, na których widać, jak kobieta zostawia lekarzowi książkę, a on wyjmuje z niej kopertę. Obrona będzie wnosić do sądu o odtworzenie tych nagrań. Naruszenie zasady domniemania niewinności i poniżające traktowanie G. zarzuca w skardze do Trybunału w Strasburgu, domagając się od Polski ok. 100 tys. euro zadośćuczynienia. G. pozwał też media, które pisały o nim: "Doktor zabijał w rządowym szpitalu" i "Oto ofiara doktora mordercy". Pozwani powołują się na słowa Ziobry. Proces z "Faktem" trwa; "Super Express" przeprosił już G. za naruszenie jego dóbr osobistych. Zatrzymanie G., wyprowadzenie go ze szpitala w kajdankach i filmowanie tego wywołały ponadto dyskusję o "teatralizacji" czynności procesowych i wykorzystywaniu ich w propagandowych celach. Dyskusje wywołały też informacje, że CBA nadało jednemu z wątków sprawy G. kryptonim "Mengele". CBA oświadczyło, że nie chciało nikogo piętnować. Lekarze alarmowali, że spadek liczy przeszczepów w Polsce to m.in. efekt zatrzymania G. Prokuratura prowadzi nadal - wyłączone ze śledztwa w sprawie G. - postępowanie o wyłudzanie świadczeń medycznych w szpitalu MSWiA w Warszawie. Helsińska Fundacja Praw Człowieka alarmowała ostatnio, że w sprawie przesłuchano ok. 60 chorych na Alzheimera o "różnym stopniu otępienia", leczonych w klinice neurologii szpitala MSWiA. Według HFPC, w trakcie przesłuchań z pokoi usuwano ich opiekunów, a u chorych pojawił się lęk i osłabienie zaufania do lekarzy. Prokurator krajowy Marek Staszak odpowiadał, że nie przesłuchiwano tych chorych, których stan to uniemożliwiał lub przesłuchanie mogłoby go pogorszyć. W lutym 2007r. CBA "zabezpieczyło" w szpitalu 6 tys. historii chorób, które rozesłało po komisariatach w celu przesłuchań wszystkich pacjentów kliniki z okresu listopad 2006-styczeń 2007. Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga w lutym 2008 r. prawomocnie umorzyła śledztwo wobec tych działań CBA, wszczęte z doniesienia szefa okręgowej izby lekarskiej Andrzeja Włodarczyka. Akcję CBA uznano za zgodną z prawem.