Pasażerowie zapamiętają przede wszystkim, że była to koszmarnie długa podróż, wydłużona o ponad 30 godzin; samolot miał być w Warszawie wczoraj o godz. 9.30. Samą awarię i przymusowe lądowanie wszyscy wspominają już na chłodno, choć to, co opowiadają, brzmi bardzo groźnie. - Czuć było spaleniznę, niektórzy mieli kłopoty z oddychaniem - mówią pasażerowie reporterowi RMF FM. Usterkę, czyli nadpaloną instalację elektryczną, w Nowej Funlandii naprawili dopiero mechanicy, którzy dotarli tam z Polski rejsowym samolotem z Warszawy do Chicago. Pasażerowie opowiadają też, że ich przymusowy przystanek byłby krótszy, gdyby część osób nie zrezygnowała z rejsu bez powiadomienia załogi. Słuchaj Faktów RMF.FM