- Pisałam zawsze, od gimnazjum. Wiersze we mnie żyły, mówiłam czasem wierszem - jak się gniewałam albo byłam rozanielona. Kiedy przestałam w czasie wojny grać, a nie grałam przez sześć lat, bez przerwy pisałam. Jak się wojna skończyła okazało się, że mam w biurku pełną szufladę napisanych rzeczy - opowiadała Andrycz podczas wtorkowego spotkania z czytelnikami w Warszawie. Jak zaznaczyła, bała się pokazać komuś swoją twórczość, ale ostatecznie dała ją do przeczytania Jarosławowi Iwaszkiewiczowi. - On mnie poklepał po ramieniu i powiedział "Są mądre i piękne. Idź do Czytelnika, powołaj się na mnie i niech je wydadzą. Poradził mi też tytuł "Musi być w nim słowo teatr, żeby wyjaśnić dlaczego w twoim wieku występujesz jako debiutantka ze swoimi wierszami". I dałam tytuł "To teatr" - mówiła artystka. Aktorka podkreśliła, że czas wojny był dla niej okresem aktywnym literacko. - Kiedy przestałam grać, to zaczęłam pisać, to zrozumiałe. Trudno jest raptem stać się nietwórczym człowiekiem. Ja pracowałam w trakcie wojny fizycznie, męczyłam się bardzo, zarabiałam mało i jedynym ratunkiem było pisania - powiedziała. Mówiąc o najnowszej książce zwróciła uwagę na jej okładkę, gdzie znalazło się jej zdjęcie w roli Marii Stuart. - Ono pokazuje tylko część mojej twarzy i tylko jedno oko, ale to sugestywnie sprawia, że patrzę w stronę przeszłości i płynie do mnie to całe morze ogromne wspomnień - dodał Andrycz. Wspominając swą pierwszą miłość Aleksandra Węgierko podkreśliła, że było to uczucie niezwykłe. - Był to okres młodości nieumakijowanej, niedyplomatycznej, która nie ma pojęcia jak wielką rolę w życiu gra kompromis. Spełnionej i szczęśliwej miłości nie da się zaplanować i osiągnąć, wiem o tym najlepiej. Na drugim roku szkoły teatralnej zakochałam się w scenicznym nauczycielu. I on się zakochał we mnie. Ale istniała przeszkoda nie do zwalczenia, był żonaty z kobietą bez skazy. A mnie taki pląs w trójkącie nie odpowiadał - powiedziała aktorka. Po wojnie w 1947 r. oświadczył się jej premier komunistycznego rząd Józef Cyrankiewicz. - Zdecydowałam za niego wyjść, bo jako człowiek, jako światopogląd był z PPS, które było mi bliskie, bo członkiem honorowym PPS był Józef Piłsudski, uwielbiany w mojej rodzinie. Powiedziałam mu tylko, że teatr będzie zawsze na pierwszym miejscu i że nie marzą mi się dzieci. Byliśmy małżeństwem raczej udanym, ale ja rzeczywiście nie chciałam dzieci. O to się sprawa rozbiła i rozstaliśmy się w zgodzie - wspominała Andrycz. Opowiadała także o wielkim sentymencie, jakim darzy Teatr Polski, w którym zaczęła grać już w połowie lat 30. - Zawsze traktowałam ten teatr jak mój dom, szalenie byłam przywiązana do gmachu, do mojej garderoby na pięterku. Przestałam już codziennie grać, bo zdrowie nie pozwala, ale jeszcze bardzo często miewam wieczory autorskie, na których dużo mówię i mam kontakt z publicznością, więc się nie skarżę - podsumowała artystka, nagrodzona przez zgromadzonych długimi brawami. Nina Andrycz urodzona w Brześciu nad Bugiem, ukończyła Państwowy Instytut Sztuki Teatralnej pod kierownictwem Aleksandra Zelwerowicza. Przez pierwszy sezon występowała w wileńskim teatrze Na Pohulance. Od 1935 r. grała na scenie Teatru Polskiego, gdzie stworzyła ponad 100 ról. Widzowie pamiętają ją głównie jako odtwórczynię ról władczyń, arystokratek i dam. Publiczność oglądała ją jako Marię Stuart w dramacie Juliusza Słowackiego (1958) i królową Małgorzatę w Ryszardzie III Williama Shakespeare'a (1993). Wcielała się także w role św. Joanny, Kleopatry czy pani Dulskiej. Andrycz znana jest również z licznych kreacji w Teatrze Telewizji, gdzie pojawiała się regularnie od końca lat 50., aż do początku lat 70. W kinie grała sporadycznie, m.in. w "Warszawskiej premierze" Jana Rybkowskiego i "Kontrakcie" Krzysztofa Zanussiego. Jest autorką powieści "My rozdwojeni", utworów poetyckich zebranych w kilku tomikach m.in. "To teatr" i "Róża dla nikogo" oraz tomu wspomnień "Bez początku, bez końca".