Osiedle domów jednorodzinnych w Korytowie niedaleko Żyrardowa - to tutaj rodzina Stasiarczyków wybudowała swój wymarzony dom. Żyli w nim spokojnie przez 15 lat - aż do momentu gdy z działki sąsiada zniknął dom, a zaczęła się budowa dużo większego obiektu. - Nie da się opisać, co się tutaj działo, jak to budowali. Potworny hałas, drżał cały dom, żyrandole się bujały... Tu nie dało się wysiedzieć, a co dopiero rozmawiać między sobą - mówi Małgorzata Stasiarczyk. Kilkadziesiąt tirów dziennie Na sąsiedniej działce stanęła gigantyczna hala przeładunkowa międzynarodowej firmy transportowej. Budynek ma 12 metrów wysokości i 80 długości. Codziennie do hali przyjeżdża kilkadziesiąt tirów, które są załadowywane i rozładowywane. Hala pracuje całą dobę, siedem dni w tygodniu. Zdaniem rodziny Stasiarczyków hałas i fetor spalin sprawiają, że w ich domu praktycznie nie da się normalnie żyć. - Kiedyś się zawzięłam i policzyłam, ile tu tirów jeździ. Tylko przez 12 godzin było 50, każdy trzeba załadować, wyładować, to jest potężny hałas. Tutaj się nie da wytrzymać - opowiada pani Małgorzata. Urzędy nie odpisywały na skargi Mimo że są bezpośrednimi sąsiadami hali, nikt nie zapytał ich o zgodę na budowę takiego obiektu, zostali postawieni przed faktem dokonanym. Starali się jakoś zareagować, jednak urzędy ignorowały ich pisma. Ani starostwo powiatowe, ani gmina czy nadzór budowlany nigdy nie odpisały na skargi Stasiarczyków. - My tutaj jesteśmy ze wszystkim w porządku. Dokonaliśmy wszystkich niezbędnych odbiorów. Była tu straż pożarna, sanepid, nadzór budowlany. Ja mam na to wszystko dokumenty - mówi właściciel hali. Hala została wybudowana za zgodą urzędników. Inwestor dostał pozwolenie na budowę i prowadzenie działalności. Urzędnicy, którzy podjęli taką decyzję, nie licząc się z sąsiadami, uważają, że działali zgodnie z obowiązującymi przepisami i nie mają sobie nic do zarzucenia. - Wszelkie decyzje były podejmowane zgodnie z prawem, na podstawie zarówno kodeksu postępowania administracyjnego, jak i prawa budowlanego - tłumaczy Krzysztof Dziwisz, starosta żyrardowski. Rodzina odpowiada przepisami Stasiarczykowie podnoszą wiele nieprawidłowości w projekcie obiektu. Między innymi wskazują, że zgodnie z prawem minimalna odległość między budynkami musi wynosić osiem metrów, a w tym przypadku taki dystans nie został zachowany. Ponadto wskazują na fakt, że hala stoi na działce usługowo-budowlanej, a plac manewrowy i parking tirów leży na działce budowlanej z zakazem usług. - Gdyby ta hala stała dalej, zgodnie z przepisami, to oczywiście problem by nie zniknął, ale nie miałaby aż takiego wpływu na nasz dom. On teraz z dnia na dzień jest niszczony, już zaczął obrastać mchem od wilgoci, bo przez hale do ogrodu nie dociera słońce - mówi Piotr Stasiarczyk. Prokuratura odmówiła śledztwa Poszkodowana rodzina zgłosiła sprawę do prokuratury, jednak ta odmówiła wszczęcia postępowania. Uznano, że budowa hali nie nosi znamion przestępstwa, a Stasiarczykowie powinni dochodzić swoich roszczeń na drodze administracyjnej. Postępowanie było jednak prowadzone bardzo niedbale, w sprawie nie został przesłuchany nikt oprócz pani Małgorzaty. Stasiarczykowie odwołali się od decyzji prokuratury, sąd uznał ich rację, śledztwo jest w toku, ma zostać sporządzona opinia biegłego. - Najbardziej boli mnie bezsilność, to że zostaliśmy z tym wszystkim sami. Nikt nas nie słucha, nikt nam nie chce pomóc. Żaden urzędnik nigdy nawet nie przyjechał tu na miejsce, żeby zobaczyć, jak to wygląda w rzeczywistości, a nie w papierach - mówi pani Małgorzata. Właściciel hali odpiera wszystkie zarzuty i wskazuje na to, że to rodzina Stasiarczyków go nęka, prześladuje i nie daje spokojnie prowadzić biznesu.