Niektórzy okupują toalety czy kotłownie, inni nie kryją się i z papierosami przesiadują w szpitalnych oknach albo stoją na korytarzach. Normą są pielgrzymki przed szpital, gdzie grupa chorych w piżamach i szlafrokach zbiera się wkoło popielniczki. Zdarza się nawet palenie na sali przy innych pacjentach. "Dymka" nie żałują sobie też lekarze. Bo choć od ponad dziesięciu lat w szpitalach obowiązują ustawowe zakazy palenia poza miejscami wyznaczonymi, praktycznie nie zdarza się, by ktoś karał czy choćby ścigał szpitalnych palaczy. - Nigdy nie spotkałem się z sytuacją, by lekarz stracił pracę czy poniósł inne konsekwencje palenia - potwierdza dr Krzysztof Bukiel z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy. Efekt? Pacjenci również nie biorą sobie do serca szpitalnego regulaminu. "Na sali leżał ze mną facet, który odpalał jednego papierosa od drugiego" - mówi dziennikowi pan Stanisław, który kilka tygodni temu trafił do szpitala w Mińsku Mazowieckim. "Gdy prosiłem, by przestał, awanturował się i rzucał wyzwiskami, a pielęgniarki stwierdziły, że nic nie mogą zrobić" - opowiada. Na oddziale chirurgii naczyniowej poznańskiego szpitala klinicznego jeszcze kilka lat temu palący pacjenci stanowili około 70 proc.! "Wycieczki z papierosami przed szpital nie ustawały, na palarnię wyznaczyłem więc ławeczkę przed kostnicą. Może to do nich przemówi" - opowiada jeden z lekarzy. Z inicjatywami mającymi obrzydzić papierosy wychodzą też inne szpitale, np. Wielkopolskie Centrum Onkologii, gdzie chorym rozdawano ulotki, jabłka i jogurty. Niestety, efekty były mizerne. Pacjenci zaczęli się chować po kątach. Sprawą zajęli się więc posłowie i przygotowali projekt ustawy antynikotynowej, która poważnie utrudni życie szpitalnych palaczy. "Ustawa czyni szpitale strefami całkowicie wolnymi od dymu" - mówi Tadeusz Parchimowicz z Ministerstwa Zdrowia. Zmiany szybko w życie nie wejdą. Najpierw musi przegłosować je Sejm. A ten, przypomina "Metro", zbierze się dopiero po październikowych wyborach.