PAP Life: - O której godzinie musi pan wstać, żeby objechać z WOŚP całą Polskę w jeden dzień? Jurek Owsiak: - Bardzo wcześnie. W tym roku startujemy w Zabrzu w Kopalni Guido. Przygotowania zaczniemy około 7 rano. Dwa dni wcześniej będziemy już na Śląsku. Sprawdzimy logistykę i nakręcimy różne sceny, żeby je potem wyemitować. Czas finałowy jest bardzo intensywny, więc trzeba o siebie dbać, żeby mieć na to siłę. Dbamy o każdego człowieka, który z nami pracuje i nam pomaga. Dbamy także o wszystkie media, które bardzo nas wpierają. Muszę mieć dla wszystkich czas, dlatego to ranne wstawanie jest takie ważne. Niedziela się kończy, a ja kładę się spać koło 4 nad ranem w poniedziałek... PAP Life: - Co trzeba robić, żeby wykrzesać z siebie tyle energii podczas finału, trzeba cały rok o siebie dbać? J.O.: - Trzeba żyć w Polsce. Nasza ojczyzna tak momentami podkręca adrenalinę, że trzeba się bardzo starać, żeby nie stracić nerwów... To jest kraj, w którym nie da się nudzić... (śmiech). A mówiąc poważnie - moje codzienne życie jest bardzo intensywne. Prowadzę szkolenia młodych ludzi i pokojowy patrol. Kiedy jest przystanek Woodstock, to mamy mnóstwo treningów survivalowych. Biorę w nich czynny udział. Poza tym jestem bardzo energicznym człowiekiem. Gram też na perkusji. Zresztą bardzo głośno namawiam wszystkich do sportów i treningów, ponieważ w zdrowym ciele zdrowy duch. W moim wieku to już się raczej zapomina o dbaniu o siebie, a energia jest potrzebna. Nauczyli mnie kiedyś, że w toku wielu wydarzeń trzeba zamknąć oczy na chwilę, zapaść się w siebie i wyciszyć. Takie dwie minuty "snu" bardzo mi się przydają. PAP Life: - Podczas finału chyba często są potrzebne takie "dwie minuty snu"... J.O.: - W ten dzień na nic nie ma czasu... Piję wtedy dużo gorącej herbaty, biorę witaminy i cały czas biegnę. Kiedy mam minutę na przemieszczenie się ze studia do studia i wszystko się ślizga i mam na sobie mnóstwo urządzeń nagłaśniających i kabli, to naprawdę wymaga to ode mnie nie lada sprawności... Podziwiam artystów takich jak na przykład Bono, który potrafi biegać, szaleć i śpiewać jednocześnie. Szanuję ludzi, którzy mają już swoje lata, a zachowują energię. Oni są dla mnie przykładem. PAP Life: - Ludzie darzą pana wielkim zaufaniem, wielu znanych ludzi oddaje Orkiestrze swoje cenne pamiątki na licytację. Jaki podarunek utkwił panu najbardziej w pamięci? J.O.: - Jest tego bardzo dużo. Ale do dzisiaj pamiętam, jak podczas jednego finału podeszła do mnie w studiu kobieta, zdjęła obrączkę, dała mi ją i powiedziała, że to po jej zmarłym mężu. Była w studiu z niepełnosprawną córką. Nie wyglądały na zamożne... Zgłupiałem, kiedy dawała mi tę obrączkę. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć. To było wspaniałe. Nie chodziło wtedy o wartość materialną, chodziło o emocje... Trudno to opisać. Nie da się tego porównać do tego, kiedy Tomasz Lis, czy Agata Kulesza oddają nam swoje samochody. To są oczywiście wspaniałe dary o dużej wartości i również są bardzo ważne. Ale najbardziej w pamięć zapadają mi takie emocjonalne podarunki. Tak samo jest wtedy, gdy podczas WOŚP robię bardzo dziwne rzeczy... Na przykład, kiedy lecę szybowcem akrobatycznym i myślę, że to ostatnia chwila mojego życia, albo jak skaczę ze spadochronem i mówię sam do siebie, że chyba zgłupiałem lub zanurzam się w okręcie podwodnym. Atmosfera jest wtedy tak wspaniała, że nie da się tego zapomnieć do końca życia... Rozmawiała: Dominika Gwit