Wybuch, który nastąpił o godz. 12.37 15 lutego 1979 roku w gmachu PKO u zbiegu ul. Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich był tak silny, że budynek Rotundy został zniszczony w 70 proc. Na miejscu zginęło 45 osób, 4 kolejne zmarły w szpitalach. Pamięć ofiar tragicznego wypadku uczczono podczas poniedziałkowej uroczystości przed tablicą pamiątkową, wmurowaną w ścianę Rotundy. W obchodach uczestniczyli m.in.: wiceprezydent Warszawy Włodzimierz Paszyński, przedstawiciele władz województwa mazowieckiego, PKO BP oraz członkowie rodzin poszkodowanych w wybuchu. - Moja żona Lucyna była tutaj kasjerką, pracowała w kasie tuż naprzeciwko wejścia. Zginęła podczas wybuchu. Miała dopiero 40 lat i osierociła dwoje naszych dzieci - powiedział Jan Bielecki, który przyszedł złożyć kwiaty pod pamiątkową tablicą. Jak opowiadał, na kilka miesięcy przed wypadkiem został jako pilot wojskowy służbowo przeniesiony do Warszawy. - Kiedy urządzaliśmy z żoną mieszkanie, które dostaliśmy na Ursynowie, przyszliśmy do Rotundy, żeby wziąć jakieś pieniądze na zakupy i zobaczyliśmy ogłoszenie o przyjęciach do pracy. To było w lipcu. Żona była księgową, ale ponieważ nie było wolnego etatu, przyjęła posadę kasjerki. Pojechaliśmy jeszcze na wczasy i od 1 sierpnia rozpoczęła pracę - mówił Bielecki. Wspominając sam dzień eksplozji podkreślił przerażające wrażenie, jakie zrobił na nim ogromny dół, rozpadlina, "jak lej bombowy", którą zobaczył po przybyciu na miejsce. - Początkowo nie wiedziałem, że to będzie miało takie rozmiary, ale później dowiedziałem się (...) że to był wybuch - relacjonował Bielecki. - Straszna była także dla mnie noc, którą tutaj przestałem, z nadzieją, że może żona jeszcze żyje, może ją wydobędą, a jednocześnie myślałem, że ona może woła mojej pomocy, może jest unieruchomiona, ranna. Rano znaleziono moją żonę, nie wiem, kiedy ją wydobyto, dopiero szwagier odnalazł ją w Zakładzie Medycyny Sądowej na Oczki. Pociesza mnie jedynie, że prawdopodobnie zginęła natychmiast, ponieważ miała połamane ręce i nogi i zmiażdżoną klatkę piersiową - powiedział Bielecki. Przyznał, że pewną pociechę stanowi dla niego fakt, że władze miasta i mieszkańcy pamiętają o ofiarach wybuchu i oddają im hołd podczas takich uroczystości, jak poniedziałkowa. - To dobrze, że o nich pamiętają - dodał Bielecki. W akcji ratunkowej po wybuchu w Rotundzie, trwającej w sumie sześć dni, wzięło udział ponad 2 tys. osób: lekarze, pielęgniarki, straż pożarna, milicja, wojsko oraz inżynieryjne służby miejskie. Poszukiwania zasypanych ludzi utrudniała bardzo niska temperatura dochodząca do -20 st. C. Tysiące osób oddawało krew dla rannych w wybuchu. Do zbadania przyczyn eksplozji władze powołały specjalną komisję pod kierownictwem prezydenta Warszawy Jerzego Majewskiego. "Trybuna Ludu" opublikowała komunikat o wynikach prac komisji badającej okoliczności wybuchu w Rotundzie. Stwierdzał on m.in., że bezpośrednią przyczyną wydobywania się gazu było "pęknięcie korpusu żeliwnego zaworu gazociągu, umieszczonego obok jezdni, na głębokości 1,5 m pod powierzchnią chodnika, na skutek skurczu termicznego, spowodowanego niską temperaturą i ruchów gruntu wywołanych przez komunikację naziemną i podziemną". W przedstawionej czytelnikom informacji jednoznacznie wykluczono inne przyczyny katastrofy niż wybuch gazu ziemnego. Na łamach prasy zapewniano o tym, że rodzinom ofiar i wszystkim poszkodowanym w eksplozji udzielono pomocy materialnej, a także załatwiono sprawy związane z odszkodowaniami oraz rentami. O odbudowie gmachu PKO u zbiegu ul. Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich władze zadecydowały tuż po eksplozji. Informacja na ten temat ukazała się w prasie już 17 lutego. Otwarcie zmodernizowanej Rotundy nastąpiło 27 października 1979.