4 listopada mieszkaniec stolicy został potrącony na przejściu dla pieszych przez samochód, nieopodal swojego mieszkania. Odzyskał przytomność dopiero po przewiezieniu do szpitala. Od razu poinformował lekarza dyżurnego, że jego matka leży ciężko chora w mieszkaniu i nie ma się kto nią zająć. Ten z kolei powiadomił o tym fakcie dyżurnego Komendy Stołecznej Policji. Jeszcze tej samej nocy dwukrotnie do szpitala przybywali policjanci, by porozmawiać zarówno z poszkodowanym w wypadku, jak i z lekarzem. Ofiara wypadku ponownie straciła świadomość na kilka dni. Od razu po jej odzyskaniu, ranny mężczyzna zaczął dopytywać o swoją matkę. Niestety nikt nie mógł mu udzielić żadnej, konkretnej odpowiedzi. Nie chciano go też wypisać, na jego własną prośbę, ze szpitala. 23 listopada brat starszej, schorowanej kobiety, który sam w listopadzie był w innym szpitalu na leczeniu, w towarzystwie policjantów znalazł ją martwą w swoim łóżku. Staruszka prawdopodobnie zmarła krótko przed tą wizytą. Powodem był chłód oraz brak jedzenia i picia. Z pewnością długo się męczyła. Sama z wykształcenia była lekarzem. Rodzina obwinia policję za to, tragiczne zdarzenie. Jak dotąd wiadomo tylko, że owej nocy, gdy syn obłożnie chorej uległ wypadkowi, radiowóz podjechał pod wskazany adres. Jednak policjanci prawdopodobnie nie podjęli żadnych działań. Sprawą zajęła się, po odnalezieniu w mieszkaniu zwłok, prokuratura. Policja odmówiła "Życiu Warszawy" jakichkolwiek wyjaśnień.