Sąd nie odczytał aktu oskarżenia, bo - przychylając się do wniosków obrońców - zwrócił się do kierownictwa WSPR o informację, czy zastępca dyrektora stacji był upoważniony do złożenia w jej imieniu wniosku o ściganie pracowników. Prawnicy medyków przekonywali w poniedziałek, że nie miał takich uprawnień. To istotne, bo przestępstwo, o które są oskarżeni ich klienci, jest ścigane na wniosek pokrzywdzonego. Sąd wystosował pismo do WSPR i oczekuje na nadesłanie odpowiednich dokumentów. Termin kolejnej rozprawy wyznaczono na 7 stycznia. W poniedziałek sąd zdecydował jedynie o wyłączeniu do odrębnego rozpoznania sprawy jednej z oskarżonych, gdyż kobieta pracuje za granicą i jest związana kontraktem przez kilka najbliższych miesięcy. Podsądnym grozi do 2 lat więzienia za ujawnianie tajemnicy służbowej. W przypadku warszawskiej sprawy - w odróżnieniu od tej z Łodzi - nie zabijano pacjentów. Śledztwo wszczęto wkrótce po publikacji "Gazety Wyborczej" z 2002 r., która napisała, że także w stołecznym pogotowiu "sprzedawano" zakładom pogrzebowym informacje o zgonach. W ujawnionej nieco wcześniej przez "GW" łódzkiej aferze "łowców skór" sanitariuszy i lekarzy oskarżono o to, że za łapówki od przedsiębiorców pogrzebowych zabijali pacjentów pavulonem i "sprzedawali" zakładom informacje o zgonach. W styczniu Sąd Okręgowy w Łodzi skazał na dożywocie i 25 lat więzienia dwóch b. sanitariuszy łódzkiego pogotowia, oskarżonych w procesie "łowców skór" za zabójstwa pięciu pacjentów, a także za przyjmowanie łapówek od firm pogrzebowych w zamian za informacje o zgonach pacjentów. Dwóch b. lekarzy pogotowia oskarżonych o narażenie życia 14 pacjentów, którzy zmarli, zostało skazanych na 5 i 6 lat więzienia. Wobec całej czwórki sąd orzekł 10-letni zakaz wykonywania zawodu. Wyrok nie jest prawomocny. Po artykule "GW", że do sprzedaży informacji dochodziło też w Warszawie, policjanci i prokurator przez trzy lata analizowali dokumenty ok. tysiąca pochówków na największym cmentarzu stolicy na Wólce Węglowej oraz materiały pogotowia ratunkowego z lat 1999- 2002. Okazało się, że kilka prywatnych firm pogrzebowych zmonopolizowało pogrzeby osób, których zgon stwierdzili lekarze pogotowia. Np. pewna firma pochowała ponad 30 proc. takich osób. Członkowie rodzin zmarłych zeznawali o polecaniu przez lekarzy poszczególnych firm, pozostawianiu wizytówek oraz telefonowaniu przez lekarzy do zakładów. Każdy z lekarzy oskarżony jest o przekazanie kilkunastu informacji o zgonach poszczególnym zakładom pogrzebowym. "Rekordzista Waldemar W. ma w zarzucie 27 takich przypadków" - pisała w 2005 r. "GW". Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie ustaliła, aby w stolicy zabijano dla pieniędzy, a pavulonu niemal nie używano. Inaczej niż w Łodzi, w Warszawie nie udało się przerwać zmowy milczenia lekarzy, sanitariuszy oraz przedsiębiorców. Tym prokuratura tłumaczy brak zarzutów o wręczanie łapówek. Nie udało się też oskarżyć żadnego z sanitariuszy. Późnym latem 2005 r. śledztwo zamknięto, a akt oskarżenia wysłano do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia. Za ujawnienie tajemnicy służbowej - a takim było ustalone przez prokuraturę złamanie nałożonego przez dyrekcję pogotowia na pracowników zakazu współpracy z firmami pogrzebowymi - oskarżonym grozi do 2 lat więzienia. Będą odpowiadać z wolnej stopy. - Śledztwo wykazało, że pracownicy Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Warszawie telefonowali do zakładów pogrzebowych na wyraźną prośbę rodzin zmarłych, a świadkowie podkreślają, że traktowali to działanie jako przysługę ze strony pogotowia - podawało w 2005 r. pogotowie. Podkreślało, że "obecnie nie ma żadnych dowodów na to, iż pracownicy karetek współpracują z zakładami pogrzebowymi". Niektórzy oskarżeni nadal pracują w pogotowiu. "Nie ma podstaw prawnych, by podejmować działania wobec osób objętych śledztwem policji, tym bardziej, że większość świadków nie była w stanie zidentyfikować konkretnej osoby proponującej usługi firmy pogrzebowej" - informowało wtedy pogotowie.