Pożar wybuchł 29 czerwca. Zakłady spłonęły niemal doszczętnie, a półtora tysiąca pracowników straciło pracę. Dokładna wartość strat nie jest jeszcze znana, prokuratura przyjmuje, że jest nie mniejsza niż miliard złotych. Oświadczenie zostało opublikowane na stronie internetowej ostrołęckiej prokuratury. Ma związek ze spekulacjami niektórych mediów, opartymi na opiniach anonimowych policjantów, iż zakład został podpalony. Prokuratura przypomina, że w śledztwie powołała biegłych różnych specjalności (pożarnictwa, metaloznawstwa i metalografii), którzy badają okoliczności pożaru. - Dotychczasowe ustalenia nie dają podstaw do twierdzenia, iż przyczyną pożaru było podpalenie - głosi oświadczenie prokuratury. Więcej śledczy nie chcą mówić. Prokuratura przedstawia jedynie fragment wniosków biegłych z zakresu elektrotechniki. Badali oni m.in. stopione przewody. W ich ocenie przetopienie nastąpiło wskutek "działania łuku elektrycznego powstałego w wyniku zwarć elektrycznych". Jak podała prokuratura, by ustalić jak doszło do zwarć, potrzebne są dalsze metalograficzne badania. Chodzi o ustalenie, czy zwarcia powstały przed pożarem i czy łuk elektryczny mógł być jego przyczyną, czy też powstały już w trakcie pożaru na skutek palenia się izolacji przewodów pod napięciem. Tydzień po pożarze Łyse odwiedził premier Donald Tusk, obiecując pomoc pracownikom JBB, którzy z dnia na dzień zostali bez pracy. Właściciel firmy Józef Bałdyga mówił wówczas, że jesienią zamierza wznowić część produkcji w odbudowanych halach. Zatrudnienie odzyskałoby wówczas pierwszych czterysta osób. Oceniał też, że pełna odbudowa zakładu i jego mocy produkcyjnych zajmie do trzech lat. Teren pogorzeliska został już uprzątnięty, na placu są już elementy nowej hali. - Trzymamy kciuki za JBB w Łysych - taki baner zawisł na bramie zakładu.