Nic "na gębę" Przypadek rodziny Z. może być dla wszystkich przestrogą: jeśli wchodzicie z kimś w spółkę, w koleżeński bądź honorowy układ, dopilnujcie, aby miało to także swoje potwierdzenie w oficjalnych dokumentach. Inaczej możecie stracić wszystko. Ponad czterdzieści lat temu rodzina Z. przystąpiła do wspólnej budowy z rodziną M. Piętrowy dom stanął na działce rodziny M. W aktach sądowych znalazł się zapis: "Przed rozpoczęciem budowy rodziny uzgodniły ustnie, że po jego wybudowaniu właściciele działki przeniosą własność połowy nieruchomości na Państwa Z. W praktyce przez lata do tego nie doszło". Rodzina Z. zajmowała piętro. Do dziś przechowuje stare dzienniki budowy: wszystkie pozwolenia i uzgodnienia techniczne są wystawione na ich nazwisko. Sami kupowali materiały budowlane. To mieszkanie na piętrze jest samodzielnym lokalem. Zamieszkali w nim w 1967 roku. Dopiero trzy lata później na parterze zamieszkała rodzina M. Formalności z przeniesieniem współwłasności działki nie dopełniono. Dwie rodziny żyły obok siebie w zgodzie i nikt nie pomyślał, że to może się zmienić. Inne pokolenie Czterdzieści lat sąsiedzkiego życia to kawał czasu. To prawie pół wieku. W obydwu domach wyrosło drugie pokolenie. I coś zaczęło się psuć. Nie od razu, ale... Rodzina M. dopatrzyła się, że tak naprawdę, to tylko ona jest właścicielem działki. Oficjalnie, w księgach wieczystych nie ma śladu rodziny Z. Nic dziwnego, skoro obiecywany podział nigdy nie nastąpił formalnie. Rodzina M. zaczęła się więc domagać, aby rodzina Z. opuściła nie swoją działkę. Co z tego, że wybudowali tu dom? To było dawno. A prawo własności, to prawo własności. Rodzina Z. wystąpiła do sądu o sprawiedliwość. W 2002 roku Sąd Rejonowy w Siedlcach uznał, że państwo Z. nabyli na własność przez zasiedzenie swoją nieruchomość. To jest prawomocny wyrok. Sędzia podkreślił: skoro przez 40 lat rodzina M. akceptowała obecność rodziny Z. nie domagając się, by opuściła lokal na piętrze, to tak naprawdę nigdy nie zakwestionowano prawa rodziny Z. do wybudowanego przez nią mieszkania. Rodzina M. nie złożyła jednak broni. Powołując się na zapis w księgach wieczystych wystąpiła o eksmisję rodziny Z. Sąd rejonowy oddalił powództwo. Rodzina M. się odwołała. Sąd Okręgowy eksmisję orzekł. Rodzinę Z. nakazano eksmitować z mieszkania, które innym wyrokiem sądowym uznano za jej niekwestionowaną własność. Eksmisja, czynsz, komornik Być może eksmisję przeprowadzono by już dawno, gdyby nie bałagan i niechlujstwo w prowadzeniu sprawy. Otóż eksmisję orzeczono (zgodnie z pozwem) z dwóch pokoi i kuchni. Tymczasem lokal rodziny Z. składa się z trzech pokoi. Komornik odstąpił od eksmisji, gdyż sąd nie wskazał, z których to dwóch pokoi rodzinę Z. trzeba usunąć. Skoro rodzina Z. pozostała w swoim domu, rodzina M. nakazała jej płacić czynsz. Żądanie poparła wnioskiem do sądu. Sąd nakazał rodzinie Z. czynsz płacić razem z odsetkami. Wyszło tego około 30 tysięcy złotych, rozbite na poszczególnych członków rodziny. Seniorce rodu komornik zajmuje więc część renty, jej syn wziął pożyczkę, by należność zapłacić. Rodzina Z. pozbawiona dostępu do wody i pozbawiona nadziei na zatrzymanie swojego mieszkania, chce otrzymać zwrot nakładów, jakie poniosła budując całe piętro domu. Sąd powołał biegłego, aby oszacował koszt lokalu rodziny Z. Rzeczoznawcy wyszło, że... trzypokojowe mieszkanie na piętrze domu o powierzchni 70 m2 jest warte 77 tys. zł. Niestety, za takie pieniądze w Siedlcach nie kupi się kawalerki, nie mówiąc o trzech pokojach z kuchnią. Jak biegły liczył, pozostaje pewną zagadką. Rodzina Z. nie płaci bieżącego czynszu, bo czeka na ponowne orzeczenie co do wartości lokalu. Rodzina M. składa kolejne pozwy, domagając się zapłaty czynszu. Z dżentelmeńskich umów sprzed 40 lat nie pozostało dziś nic. Mariola Zaczyńska