Zadzwoniłem. Drzwi otworzył mężczyzna, którego postura wyraźnie kontrastowała z filigranowością stojącej obok kobiety. Anielka i Bodzio, jak zwracają się do siebie, poznali się na studiach w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej. Ona "od zawsze" interesowała się sprawami wiary. On, jako nastolatek pojął, że największym dobrem przekazanym ludziom przez Boga jest Ewangelia. Zapragnął mówić innym o Bogu, jako nieograniczonej miłości. Pobrali się jesienią 2000 r. - rok po ordynacji Bogdana Wawrzeczki na duchownego Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego. Półtora roku temu ks. Bogdan, wówczas wikary dużej parafii ewangelickiej w Tychach, został proboszczem maleńkiej parafii węgrowskiej. - To dość kiepska zamiana... - mruknąłem, a widząc pytająco uniesione brwi, dodałem: - Jak to się mawia, słaba parafia, parafijka właściwie. - Dlaczego ludzie z małej parafii mają być gorsi od tych z dużej? Bo jest ich mniej? Bzdura! Parafie są trudne i łatwe. W Węgrowie zetknąłem się z nowymi wyzwaniami. Zawsze pracowałem z młodzieżą, z którą czasami robiłem mało poważne rzeczy, jak na księdza. A teraz, między innymi, zajmuję się grupą staruszków z domu opieki, a do tego dbam o zabytkowy kościół. - A jak pani zniosła przenosiny? - Wychodząc za Bodzia, wiedziałam, że nie będą całe życie siedzieć w jednym miejscu. Przy ołtarzu przyrzekłam iść za nim wszędzie, więc idę. Najbardziej przenosiny przeżył Samuel, bo zostawił na Śląsku wielu przyjaciół. Moi rozmówcy są spontaniczni. To cecha osób lubiących ludzi "za nic", za to, że są... - Ponoć jednymi z ważniejszych zalet celibatu są dyspozycyjność księdza oraz to, że ma więcej czasu na duchowe doskonalenie się. - Dlaczego żona miałaby w tym przeszkadzać? W pracy z ludźmi trzeba czasu, aby ich poznać oraz aby oni poznali swego duszpasterza. Dopiero gdy to się dokona, można zacząć wspólne budowanie. - W naszym Kościele są też księża żyjący w celibacie - dodaje pani Aniela. - Mój mąż ma swój osobisty czas na rozmowy z Panem Bogiem, ja mam swój, ale też mamy czas wspólnej modlitwy i czytania Biblii - to wspaniałe być wówczas razem. Cieszę się, że mam takiego fajnego męża... Spogląda na małżonka i wybucha dźwięcznym śmiechem. - Niech pan to napisze, takie słowa z czasem nabierają wielkiej wartości... Śmieją się oboje. Do pokoju wbiegają synowie. Są bardzo żywiołowi. Młodszy, Michał, moje "perskie oko" odwzajemnia szerokim uśmiechem, ale przytula się do mamy. Na wszelki wypadek. W końcu jestem tu obcy. Starszemu, Samuelowi chce się pić. Rozczochrane włoski, rumiane policzki i świdrujące oczy braci przypominają buzie dzieci z ilustracji Marii Orłowskiej-Gabryś. Malcy, jak na komendę, zaczynają zagadywać rodziców, jakby chcieli przypomnieć, że oni też są ważni. Pani Aniela przygarnia Samuela i, wtulając twarz w główki synów, mówi im, że trochę przeszkadzają i zachęca do zabawy z ciocią, która już jutro wraca do domu, na Śląsk. Chłopcy wybiegają. - Czy to, że mają ojca księdza, ma znaczenie przy ich wychowywaniu? - Nie... - mówi pani Aniela. - Może z takim wyjątkiem, że jak Samuel był mały, stroił się w fartuszki i "odprawiał nabożeństwo", ale gdyby miał za ojca stolarza, pewnie biegałby z młotkiem i wbijał gwoździe... - Myślę, że gdybym nie był duchownym - uzupełnia ksiądz - wychowywalibyśmy dzieci podobnie, przekazując te same wartości, bawiąc się z nimi, czytając, modląc się...