- Tyle tylko, że w tym roku świadomie oddzielono marsz i kontrmarsz. To było słusznym zabiegiem, ale - jak się okazało - nie wystarczyło, żeby zamieszek nie było - dodaje. To jest bardzo przykre, bo mam choćby przed oczami Paryż w dniu 15 lipca podczas uroczystości narodowych - miasto zamienia się wtedy w wielką scenę, gdzie występuje mnóstwo zespołów, ludzie radośnie włóczą się po ulicach, popijają piwo i wino. Nie wyobrażam sobie, żeby w jakiejkolwiek stolicy święto narodowe wyglądało jak bardzo ostra konfrontacja. Z drugiej strony, jako socjolog od kilku lat twierdzę, że mamy do czynienia z narastającym i niezwykle ważnym dla Polaków problemem tożsamości narodowej, zgody na pewną wizję polskości. To, że nie mamy zbudowanego wspólnego poglądu na to, co dobre i złe w polskiej tradycji widać dziś gołym okiem na ulicach Warszawy, ale podejrzewam, że tak jest też poza stolicą. Mamy tu do czynienia z konfrontacją dwóch obrazów tego, co oznacza patriotyzm. Mamy grupę narodową, która rzuca takimi hasłami jak "żyd" i "pedał", a całą resztę - nie uznającą ich poglądów - uznaje za lewicową, gdzie są "zboczeńcy" i "feministki". Ta tradycja Romana Dmowskiego wymaga dziś w Polsce bardzo głębokiego namysłu i przetworzenia. Strategia, którą przyjęła część elit politycznych po 1989 roku, uznania tej tradycji za złą i niegodną Polaków nie jest wystarczająca. Ja solidaryzuję się z tym punktem widzenia, który Dmowskiemu i jego tradycji przypisuje raczej ciemne strony. Dyskusja na ten temat - rzeczowa i wyczerpująca - pozwalająca na dogłębną analizę historyczną, do czego doprowadził światopogląd polskiej endecji w czasie II wojny światowej, pozwalałaby złagodzić ten konflikt i doprowadzić do narodowego consensusu: co to znaczy być Polakiem, co to znaczy być patriotą i jakie tak naprawdę wartości powinny być dla Polaków wspólne".