Proces G. ciągnął się od czterech lat przed Sądem Okręgowym w Toruniu. Dopiero w styczniu 2006 r., po trzech latach procesu, tamtejszemu sądowi udało się odczytać akt oskarżenia. Do tego czasu obrona i oskarżony składali kolejne zaświadczenia o złym zdrowiu G., wnioski o zmianę obrońcy lub przeniesienie procesu. Wiosną tego roku sprawę przeniesiono do Sądu Okręgowego Warszawa-Praga, bo uznano, że choroba kręgosłupa G. wyklucza jego dojazdy do Torunia. W poniedziałek warszawski sąd dowiedział się, że pod koniec zeszłego tygodnia adwokat G. mec. Kazimierz Zgryzek (profesor prawa z Katowic) wysłał sądowi pocztą wypowiedzenie swego pełnomocnictwa i nie zapewnił stawiennictwa zastępcy. G. złożył wniosek o odroczenie rozpoczęcia procesu do czasu ustanowienia nowego obrońcy - zapewnił, że tym razem będzie on z Warszawy. Dodał, że nic nie wiedział o wypowiedzeniu obrońcy, który - jak mówił - "dostał dużą zapłatę". Sąd oddalił wniosek ministra skarbu, który chciał występować w sprawie jako oskarżyciel posiłkowy. - Minister się wygłupia, mówiąc że skarb państwa poniósł szkodę - mówił przeciwny temu wnioskowi G. Proces odroczono do 16 października. G. jest oskarżony o nadużycia z lat 1995-99 przy prywatyzacji państwowego przedsiębiorstwa Fabryka Żelatyny w Brodnicy (Kujawsko- Pomorskie). Chciał ją kupić w 1995 r., ale nie zgodził się na to Urząd Antymonopolowy, gdyż G. był właścicielem innych wytwórni żelatyny w Polsce. Wówczas większościowy pakiet akcji objął uważany za "człowieka króla żelatyny" Józef D. W umowie leasingowej zobowiązał się on do zainwestowania w zakład 2,5 mln zł i wprowadzenia nowych technologii, ale nie wywiązał się z tego. Fabryka przez kilka lat wyprodukowała tylko 160 ton żelatyny, a przede wszystkim magazynowano i paczkowano żelatynę produkowaną w innych fabrykach G. W 1999 r. firma zupełnie podupadła -przerwano produkcję, rosły długi, energetyka groziła odcięciem prądu. Józef D. swoje akcje odsprzedał G. Wówczas załoga na własna rękę rozpoczęła produkcję żelatyny. W 2000 r., gdy umowa leasingowa wygasła, załoga wydzierżawiła wytwórnię i zmieniła nazwę na Brodnickie Zakłady Żelatyny. Od marca do grudnia 2001 r. G. przebywał w areszcie, gdzie targnął się na życie, ale - według więzienników - próba z góry była skazana na niepowodzenie. Wyszedł po wpłaceniu 600 tys. zł kaucji. Pod koniec 2001 r. Prokuratura Okręgowa w Toruniu oskarżyła Kazimierza G., przedstawiając mu 10 zarzutów. Najpoważniejsze to: doprowadzenie do upadku fabryki, na czym Skarb Państwa miał stracić 4,5 mln zł oraz oszustwa na szkodę BGŻ w Radomiu, któremu G. nie spłacił 29 mln zł kredytu. G. nie przyznaje się do zarzutów. Grozi mu do 10 lat więzienia. Wraz z G. oskarżono byłych członków zarządu brodnickiej fabryki. Poddali się już oni dobrowolnie karom: od dwóch lat i dwóch miesięcy więzienia do dwóch lat więzienia w zawieszeniu oraz grzywnom: od 50 do 10 tys. zł. - Jestem całkowicie niewinny - przekonywał w warszawskim sądzie G. Dodał, że jego sprawa to "polityczne działanie AWS na korzyść konkurencji, by zniszczyć produkcję żelatyny w Polsce". Według G., akt oskarżenia "poświadcza nieprawdę". Prokuratorowi zarzucił też, że wprowadził w błąd pozostałych oskarżonych, w wyniku czego poddali się oni karze, z czego - według G. - chcą się teraz wycofać. - Oskarżony przyjął taką a nie inną linię obrony, ale materiał dowodowy ewidentnie wykazuje, że popełnił on zarzucane mu czyny - powiedział prok. Cezary Krauze, odpierając zarzuty G. pod swoim adresem.