Plany zagospodarowania przestrzennego mają być sposobem m.in. na upiększanie polskich miast. Według nich ma być wiadomo, gdzie można stawiać budynki wysokie, gdzie domy jednorodzinne, a które tereny mają pozostać zielone. Ich uchwalania wymaga od gmin ustawa z 2003 roku. Wszystko idzie jednak topornie. Warszawa planami zagospodarowania przestrzennego pokryta jest zaledwie w 17 proc., Kraków w 14 proc. W efekcie wciąż powstają architektoniczne potworki. W stolicy ich pełno. Przy stacji metra Wilanowska, wśród niskich domków wyrosły 20-piętrowe wieżowce, na Powiślu apartamentowiec wgryzł się w ogródek jordanowski. W urzędzie miasta czeka wniosek na wydanie zgody, by wysokie budynki postawić przy Polu Mokotowskim, terenie przeznaczonym na rekreację. Gdyby szczegółowe plany zagospodarowania były uchwalone, do takich sytuacji by nie dochodziło. Miasta do opracowywania placów zdopingować chcą posłowie komisji "Przyjazne państwo" Janusza Palikota. W przygotowywanym projekcie ustawy proponują, by gminy nie mogły pobierać podatku od nieruchomości z terenów, dla których nie ma uchwalonych planów. - Czas na sankcje, które zmotywują samorządowców. Tam gdzie powstaną plany, urzędnik nie będzie mógł samowolnie decydować co, gdzie i jak budować - mówi Hanna Zdanowska z PO. Lokalni urzędnicy nie kryją zdenerwowania na wieść o pomyśle posłów z komisji Palikota. Podatek od nieruchomości to dla wielu miast milionowe dochody. Do kasy Warszawy tylko z tego tytułu wpłynie w tym roku ponad 746 mln zł. W Krakowie 305 mln zł rocznie. Andrzej Porawski ze Związku Miast Polskich szacuje, że jeśli nowe przepisy wejdą w życie, miasta te stracą połowę tych pieniędzy. Samorządowcy bronią się, że planów uchwalać nie mogą, bo dziś każdy właściciel nieruchomości lub gruntu nim objętych może zgłaszać swoje zastrzeżenia i odwoływać się do sądu. W ten sposób w nieskończoność blokują uchwalenie planów. - Na przeszkodzie staje też brak zainteresowania ze strony projektantów - zauważa Wojciech Kudelski, prezydent Siedlec, które mogą stracić 20 mln zł. - Dla nas oznaczałoby to obcięcie o połowę inwestycji, które są realizowane - dodaje. Pomysł krytykuje też Związek Miast Polskich. - Odebranie gminom podstawowego źródła dochodu w żaden sposób nie sprawy, że będą one uchwalać plany. Pytanie - jak mają uzupełnić potem te braki w miejskich kasach - zastanawia się Andrzej Porawski. Posłowie z komisji "Przyjazne państwo" zapowiadają, że zmienią się zasady uchwalania placów na prostsze, ograniczone ma zostać m.in. prawo mieszkańców do zgłaszania zastrzeżeń. Pomysłodawcy projektu liczą, że ustawa uchwalona będzie za kilka miesięcy, a w życie wejdzie w przyszłym roku. Najpierw jednak muszą liczyć się z ostrą batalią w Sejmie, bo opozycja mówi nie. - Ten pomysł uderzy po kieszeni samorządy, którym i tak nie jest lekko. Przecież wiele jest zadłużonych. To raczej straszak medialny Platformy na samorządy niż realny projekt - ocenia Krzysztof Tchórzewski z PiS, były wiceminister gospodarki w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.