W dniu lotu rządowego śmigłowca, który rozbił się w 2003 r. z ówczesnym premierem Leszkiem Millerem na pokładzie, były informacje o mgłach, niskiej podstawie chmur i mżawce, ale komunikaty meteorologiczne nie przewidywały ryzyka oblodzenia - zeznał dziś świadek, który był wtedy wojskowym synoptykiem na lotnisku we Wrocławiu. Przed Wojskowym Sądem Okręgowym trwa proces ppłk. Marka Miłosza, pilota śmigłowca, który rozbił się 4 grudnia 2003 r. niedaleko Piaseczna pod Warszawą. Na pokładzie było trzech członków załogi i 12 pasażerów, w tym Miller. Za najbardziej prawdopodobną przyczynę wypadku komisja uznała oblodzenie wlotów silników. Świadek mówił, że pogoda była zła, ale stabilna i nic nie wskazywało na ryzyko oblodzenia na trasie lotu śmigłowca. Inny świadek, oficer, który leciał wtedy jako drugi pilot, powiedział, że załogi Mi-8 latały nawet w gorszych warunkach i oblodzenie nie występowało. Podkreślił, że podczas feralnego lotu nie zapaliła się lampka ostrzegająca o oblodzeniu. Dowódca 23. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego płk Tomasz Pietrzak powiedział, że warunki pogodowe wieczorem były tego dnia lepsze niż przed południem. Śmigłowiec początkowo miał lecieć nie do Wrocławia, lecz do Lubina. Wykluczono to ze względu na złą pogodę i ubogie wyposażenie tamtejszego lotniska. Świadkowie i oskarżony mówili, że premier Miller i szef jego ochrony nalegali, by lecieć do Lubina lub w kierunku tego miasta tak daleko, jak się da. Szef rządu zamierzał dalej udać się samochodem na uroczystości barbórkowe. Miłosz odmówił ryzyka lądowania na przygodnym terenie, poparł go dowódca pułku. Wracający z Wrocławia do Warszawy śmigłowiec rozbił się, gdy wyłączyły się obydwa silniki. Miłosz zdołał skierować opadający helikopter na niezabudowany teren - jak się okazało - las. W wypadku nikt nie zginął. Jedna osoba doznała obrażeń, które - jak orzekli później lekarze - zagrażały życiu, 12 musiało przejść długotrwałe leczenie, a dwóm osobom udało się wyjść z katastrofy z łagodnymi obrażeniami. Poszkodowany w wypadku został także drugi pilot, który na pytanie sądu, czy ma pretensje do Miłosza, powiedział, że nie. Prokuratura oskarżyła Miłosza o umyślne sprowadzenie niebezpieczeństwa katastrofy (przez niewłączenie ręcznego trybu instalacji przeciwoblodzeniowej) i nieumyślne spowodowanie wypadku. Grozi mu do 8 lat więzienia.