To rezultat tego, że w przyszłym roku sześciolatki będą musiały obowiązkowo pójść do pierwszej klasy. I spotkają się tam z siedmiolatkami, których rodzice nie poślą do szkoły wcześniej - w 2011 r. A niektórzy rodzice bynajmniej się do tego nie palą. Zapytana przez gazetę w jaki sposób MEN rozwiąże ten problem, minister edukacji Katarzyna Hall odparła, że na to pytanie powinien odpowiedzieć swoim mieszkańcom każdy samorząd. - To gminy muszą teraz odpowiedzieć sobie na pytanie, co się stanie, jeśli nic nie zrobią, by w tym roku zachęcić rodziców sześciolatków do zaufania do prowadzonych przez nich szkół. Samorządy powinny przeanalizować demografię i sytuację w swojej sieci szkół. To ich zadanie, by nie dopuścić do spiętrzenia w pierwszych klasach za rok - twierdzi Hall. Szefowa resortu oświaty jest przekonana, że gdy 12 lat później były sześcioletni pierwszoklasista, wykształcony według nowej podstawy programowej, będzie trafiał na studia, na rynek pracy, to będzie do tego lepiej przygotowany. W interesie całego społeczeństwa i gospodarki jest to, by jak najwcześniej odkrywać talenty dzieci. Im szybciej to zrobimy, tym większa szansa, że odniosą w życiu sukces. Taką szansę daje wcześniejsze rozpoczęcie edukacji - mówi rozmówczyni "Rzeczpospolitej". FB.init("baac9ef38ccd29fc91ce2d9d05b4783b");