- Nie martw się, będziemy mieć drugie dziecko - próbowała pocieszać męża, który nie potrafił wyznać jej prawdy o tym, co się działo, kiedy jego żona zaczęła powoli umierać. - A może ja już nie będę mogła mieć dzieci? - spytała zaniepokojona. Kiedy Milena F., 24-letnia mieszkanka Bielan pod Sokołowem, dowiedziała się o ciąży, bardzo się ucieszyła. Przekazała nowinę swojemu chłopakowi, podzielił jej radość. Młodzi szybko się pobrali. Zamieszkali u jej rodziny. Planowali, jak ułożą sobie życie. On już miał pracę. Myśleli o zdobyciu mieszkania w sokołowskim TBS-ie. Nie mogło w nim zabraknąć miejsca dla maleństwa, które rosło w jej brzuchu. Bardzo o nie dbała. Rodzina otaczała ją troskliwą opieką. Rodzice i rodzeństwo wyręczali ją prawie we wszystkim, byle tylko wszystko z dzieckiem było dobrze. Postanowiła, że będzie pod opieką ginekologa, który oprócz pracy na oddziale ginekologiczno-położniczym szpitala w Sokołowie Podlaskim, prowadził prywatną praktykę. Odwiedzała go regularnie przez całą ciążę, od momentu, kiedy tylko dowiedziała się, że będzie matką. Wybór lekarza przyjmującego prywatnie jeszcze bardziej ją uspokoił. Dawał poczucie, że jest pod fachową opieką. Śmierć nadeszła w ostatniej chwili Termin porodu przypadał na przełom kwietnia i maja. Wszystko było dobrze aż do kwietnia. - Ona nigdy poważnie nie chorowała. Zdarzały jej się tylko lekkie infekcje i przeziębienia. Z ciążą też było w porządku. Wyniki były rewelacyjne - opowiada matka Mileny, Marzena M. Na trzy tygodnie przed terminem Milena powoli zaczynała puchnąć. Na cztery dni przed terminem porodu opuchlizna była już bardzo widoczna. Kobieta pojechała do lekarza. Jak wynika z jej relacji, została zbadana, położnik sprawdził tętno płodu, zmierzył jej ciśnienie. Wszystko wyglądało dobrze. Milena zwróciła mu uwagę na swoją opuchliznę. Doktor tylko potwierdził fakt, że jest spuchnięta. Wręczył jej skierowanie do szpitala na wypadek gdyby skoczyło jej ciśnienie. Kazał kontrolować ciśnienie po powrocie do domu. Przez resztę dnia ciśnienie utrzymywało się na tym samym poziomie. Nazajutrz rano nadal nie zwiększyło się, ale ciężarną zaczął boleć brzuch. Bez zastanowienia pojechała do szpitala. Kiedy została przyjęta na oddział położniczy i poddana badaniom, dowiedziała się, że jej dziecko jest już martwe!