Według prokuratury Zygmunt B. rozprowadzając produkowaną przez siebie substancję zarobił ponad 1,8 mln zł. Akt oskarżenia wymienia 48 osób poszkodowanych, które udało się zidentyfikować śledczym. Część poszkodowanych już nie żyje. Wśród postawionych mężczyźnie zarzutów prokurator Joanna Sobiechart wymieniła także m.in. udzielanie bez uprawnień konsultacji medycznych i zalecanie przerywania kuracji prowadzonych przez profesjonalnych lekarzy oraz odstawiania przepisanych przez nich leków. B. nie przyznał się do winy. - Zarzuty są absurdalne, nikogo nie nakłaniałem, aby przerwał leczenie - mówił przed sądem. Zapewniał, że rozprowadzane przez niego substancje, które nazwał: Antyra i Derax pomagały ludziom. Sędzia Piotr Schab pytał z czego składały się preparaty. - Z ziół, były to zioła występujące w Polsce: jemioła, czosnek, huba, nagietek, owoc bzu, żywokost, liście orzecha włoskiego, wężownik, kłącze tataraku, szyszki chmielu, łopian, bratek... -wyjaśniał B. - Dużo jeszcze tych ziół? - przerwał mu sędzia. - Sporo - odpowiedział oskarżony. Sąd pytał także, czy oskarżony badał skuteczność swego specyfiku. B. odpowiedział, że sprawdzał działanie preparatu na pleśniach, grzybach i owadach. - Jak pan badał na owadach? -zainteresował się sędzia. - Zielona muszka zanurzona w preparacie brązowiała, była niszczona - wyjaśnił B. Sędzia dopytywał jakie z tego wynikają wnioski. - Chodziło o siłę oddziaływania - mówił B. Kontynuując wątek badań sąd przeszedł do doświadczeń z pleśnią. Jak zaznaczył oskarżony "guz nowotworowy ma rozgałęzienia, z pleśnią jest podobnie". - Oczywiście podobny wizualnie, nie zagłębiam się w strukturę cząsteczkową - dodał. Oskarżony zastrzegł, że w większości przypadków nie brał pieniędzy za produkowany specyfik. W odpowiedzi sąd odczytał znajdujący się w aktach list jednej z chorych skierowany do "lecznicy" prowadzonej przez oskarżonego. Kobieta prosiła w nim o obniżenie ceny, bo przekracza ona możliwości finansowe jej rodziny. B. odpowiedział przed sądem, że w takich wypadkach osoba chora "nie płaciła, lub płaciła później". Młody mężczyzna z Poznania, który w procesie ma status pokrzywdzonego powiedział, że specyfik B. zażywała jego żona, która zmarła trzy lata temu. - Lekarze nie mogli już nic zrobić, nie chciałem mówić żonie, że nie zapłacę, żeby nie spróbować, człowiek szuka nadziei - powiedział. Dodał, że za specyfik zapłacił łącznie około 50 tys. zł. Broniący oskarżonego mec. Jerzy Synowiec powiedział dziennikarzom, że działania obrony będą uwarunkowane przebiegiem procesu. - Mój klient wierzył, że pomaga ludziom, włożył w produkcję więcej niż skorzystał - powiedział Synowiec. Poza B. na ławie oskarżonych zasiadła jego żona i wspólnik. Mają oni postawione drobniejsze zarzuty. Proces będzie kontynuowany przez warszawski sąd okręgowy 12 lutego. Sprawa B. była opisywana w mediach. Oskarżony - mężczyzna ponad 50-letni, przed sądem przedstawił się jako osoba zajmująca się handlem artykułami spożywczymi. Ma wykształcenie średnie techniczne. Działalność jako "uzdrowiciel" prowadził w latach 2000- 2006. Pacjenci o specyfiku dowiadywali się "pocztą pantoflową", ale także z zamieszczanych w prasie reklam.