Jak zdobyć większe mieszkanie? Najczęstszym problemem, zdecydowanie przerastającym ich możliwości, jest uzyskanie własnego dachu nad głową. Taki jest właśnie główny niedostatek dziesięcioosobowej rodziny z Psarów pod Drobinem. O małżonkach Annie i Krzysztofie oraz ich siedmiorgu dzieci pisaliśmy już na łamach Życia Płocka w lutym tego roku. Wtedy rodzina była dziewięcioosobowa, teraz to się zmieniło, bo niedawno, w lipcu, rodzina powiększyła się o kolejnego syna - Wiktora. Wszyscy zajmują pokój o powierzchni zaledwie 20 metrów kwadratowych, użyczony przez rodziców Krzysztofa. W maleńkim domku, w którym znajdują się zaledwie dwa pokoje, kuchnia i łazienka, w sumie przebywa na stałe - aż się wierzyć nie chce - piętnaście osób! - Oprócz nas mieszka tu szwagier z narzeczoną i teściowie z piętnastoletnim synem - wyjaśnia sytuację mieszkaniową Anna. Gorszy los Nie trzeba dużej wyobraźni, by zdać sobie sprawę, jak wygląda codzienna egzystencja w takich warunkach. W pokoju, zajmowanym przez liczną rodzinę, stoją trzy łóżka, w których muszą się wszyscy pomieścić. Nie ma szans na utworzenie jakiegokolwiek spokojnego kąta do nauki dla starszych dzieci. A trzeba wiedzieć, że niektóre pociechy wymagają szczególnej opieki z powodu różnych dolegliwości. Dziewięcioletnia Anetka, na którą w domu wołają Ziuta, ma niedosłuch. Natomiast Natalia cierpi na epilepsję, orzeczono u niej także lekkie upośledzenie umysłowe. Dziewczynka jest leczona w Centrum Zdrowia Dziecka i u specjalisty w Płocku. - Dzieci są pogodne, bardzo z sobą zżyte, widać, że się kochają. Żal, że nie mają odpowiednich warunków, które zapewniłyby im podobny start życiowy, jaki mają inne dzieci - mówi krewna, której los tej rodziny leży bardzo na sercu. Podstawowym dochodem rodziny z Psarów są zasiłki z opieki społecznej. Miesięcznie jest to suma około 1,5 tys. zł. Krzysztof skończył tylko podstawówkę, nie ma więc wielkich możliwości na rynku pracy. - Nie miał warunków do nauki, gdyż jego ojciec chorował - wyjaśnia Anna. Jej mąż nigdy nie pracował na legalnej posadzie. Najmuje się do dorywczych prac u okolicznych rolników lub na budowach. Proponowany na początku roku przez powiatowy urząd pracy etat w Sierpcu nie był dla niego atrakcyjny, gdyż połowę pensji pochłonęłyby koszty dojazdu. Budżet rodziny w większości pochłaniają wydatki na żywność. O wynajęciu stancji Anna i Krzysztof nie mają co marzyć także z tego powodu, że właściciele lokali niechętnie widzą u siebie tak liczną gromadkę dzieci, wiążąc to z pewnymi dla siebie niedogodnościami. Miało być lepiej Anna i Krzysztof mieli nadzieję, że znajdą zrozumienie i pomoc w Urzędzie Miasta i Gminy w Drobinie. - Pisaliśmy pismo do burmistrza Drobina, żeby choć trochę nam pomógł. Moglibyśmy opłacać jakieś małe mieszkanie, takie socjalne. Dwa pokoje, ale na swoim, to by nam wystarczyło - mówiła Anna podczas wizyty, którą dziennikarze Życia Płocka złożyli rodzinie z Psarów na początku roku. W artykule, który zamieściliśmy wówczas na naszych łamach, znalazły się słowa sekretarz gminy Barbary Sowińskiej. - Gdy wyremontowaliśmy część budynku po lecznicy weterynaryjnej i przerobiliśmy pomieszczenia na lokale socjalne, nie mogliśmy znaleźć chętnych. Wtedy zastanawialiśmy się, czy nie przydzielić jednego z nich tej rodzinie. Problem polegał jednak na tym, że mieszkania razem z kuchnią i łazienką liczyły sobie 35 mkw. Przy dziewięciu osobach, to zdecydowanie zbyt mało. Ale już wkrótce będziemy mieć dla nich mieszkanie - brzmiała wypowiedź pani sekretarz. Teraz rodzina z Psarów twierdzi, że z poprzednich deklaracji nic nie zostało. - Niedługo pomieszczenia będą wyremontowane, ale burmistrz powiedział nam, że my ich nie dostaniemy - irytuje się kobieta. - Myśleliśmy też o domku po szkole we wsi Siemienie, który należy do gminy. Moglibyśmy go sobie wyremontować, ale w gminie nie chcą nawet o tym słyszeć - dodaje pani Anna. To nic pewnego Sekretarz gminy Barbara Sowińska wyjaśnia, że najpierw trwały prace przy opracowaniu dokumentacji na remont lecznicy. Gmina starała się też o dofinansowanie tego zadania z budżetu państwa. - W tej chwili mamy na razie przyrzeczenie telefoniczne, ale wkrótce zapewne otrzymamy pisemną decyzję o przekazaniu środków na ten cel - informuje Życie pani sekretarz. Prace remontowe zostaną zakończone pod koniec bieżącego roku. W wyniku tego przedsięwzięcia powstaną cztery mieszkania - trzy o mniejszym metrażu i jedno w granicach 60 metrów kwadratowych. Zasiedlanie budynku zaplanowano dopiero na grudzień. Jednak czytelnej deklaracji, czy w lokalach po lecznicy znajdzie się miejsce dla Anny i Krzysztofa wraz z ich liczną gromadką dzieci, pani sekretarz nie chce, niestety, na naszych łamach złożyć. Gmina Drobin odzyskuje też lokale socjalne od dotychczasowych lokatorów, którzy, na przykład, wyprowadzają się. - O tym, kto otrzyma lokale, zdecyduje burmistrz po zapoznaniu się opinią komisji mieszkaniowej. Mamy bardzo dużo podań o przyznanie lokalu socjalnego. W tej chwili na liście oczekujących jest około 30 pozycji. Pan burmistrz na pewno rozpatrzy wnikliwie wszystkie sprawy, także tych państwa. Z pewnością nie zostaną bez pomocy - stwierdza Barbara Sowińska. Co do domku we wsi Siemienie, pani sekretarz wyjaśnia, że to jest ruina, która po prostu nie nadaje się do zamieszkania. Zarywają się w niej podłogi i jest tam tylko jedna izba. A Anna przyznaje, że nie widziała tego budynku, powiedziała jej o nim teściowa. Brak inicjatywy Sekretarz Sowińska zakomunikowała, że szuka sposobu na rozwiązanie problemu lokalowego rodziny z Psarów. - Od kwietnia koresponduję z fundacją prowadzoną przez krakowskiego architekta Dom od Serca. Co prawda oni budują domy dla pogorzelców i powodzian, ale zadeklarowali, że będą mieli na uwadze tę rodzinę, o której ich poinformowałam. Jednak jest tu pewna trudność. Fundacja stawia domy, ale grunt trzeba mieć własny. Ci ludzie całe swoje nadzieje na poprawę warunków lokalowych wiążą z budynkiem po lecznicy, nie podejmują więc żadnych innych działań - utyskuje pani sekretarz z Drobina. Anna stwierdziła, że gdyby mieli z mężem na piśmie potwierdzenie o budowie domu przez fundację, to o grunt by się postarali. - Ale najpierw musimy być przecież tego pewni - zaznacza kobieta. - Wtedy zaczniemy działać. Krótko mówiąc, na razie rozwiązanie tego problemu jawi się w odległej jeszcze perspektywie. I tylko dzieci żal? ALINA BOCZKOWSKA