Tydzień temu zapaliła się piwnica bloku przy ulicy Wolności 60. Ledwie strażacy zdążyli opanować sytuację, dostali wezwanie do kolejnego pożaru w wielorodzinnym budynku. Około godziny 15. okolice bloku przy ulicy Wolności 60, tuż za dworcem PKS, zaczął zasnuwać gęsty dym. Na miejscu szybko pojawiły się dwa zastępy straży pożarnej. Piwniczne skarby - Pożar objął trzy piwnice w tym budynku. Wytworzyła się tam ogromna temperatura. Ponieważ piwnice nie były od siebie szczelnie oddzielone, wypełnił je gęsty dym, który przedostał się także do klatki schodowej - wyjaśnia młodszy brygadier Tomasz Wilk z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Sokołowie. - Dostęp do piwnic był ograniczony przez zamontowane tam kraty. Nasi funkcjonariusze musieli je sforsować. Ugasili ogień, oblali wodą tlące się niedopałki pozostające w pomieszczeniach i przewietrzyli klatki schodowe. Na koniec obiekt przekazano kierownikowi administracyjnemu STBS do dalszego zabezpieczenia. Wstępnie oceniamy, że przyczyną powstania pożaru mogło być zaprószenie przez kogoś ognia. Wartość przedmiotów, które się spaliły, oszacowano na tysiąc złotych. Pożar wybuchł w piwnicy znajdującej się w środku budynku, jednak najwięcej dymu przedostało się do skrajnej klatki schodowej. Choć sytuacja wyglądała groźnie, nikt nie odniósł obrażeń i nie zatruł się dymem. - Do pożaru doszło po południu. Mieszkańcy, widząc co się dzieje, mogli sprawnie opuścić budynek. Gdyby do takiej sytuacji doszło w nocy, dym przedostający się z klatki schodowej przez nieszczelne drzwi do mieszkań mógłby spowodować zatrucia - podkreśla Tomasz Wilk. - My jako strażacy podczas tego typu akcji napotykamy na jeszcze inny problem. Nigdy nie wiadomo, co ludzie przechowują w swoich piwnicach - czy nie ma tam na przykład butli z gazem albo pojemnika z łatwopalną substancją. To stwarza dodatkowe zagrożenie. Bolączka sokołowskich osiedli mieszkaniowych to także drogi dojazdowe. Dostęp do budynków utrudniają ogrodzenia oraz zaparkowane w różnych miejscach samochody. Gdy tylko pierwsi strażacy opuścili miejsce akcji przy Wolności i wrócili do budynku komendy, dostali informację o dymie wydobywającym się z okna mieszkania w bloku położonym tuż przy siedzibie straży. Funkcjonariusze szybko znaleźli się na miejscu. Drzwi mieszkania były zamknięte, jednak sąsiedzi sygnalizowali, że w środku powinien być właściciel. Ponieważ nie odpowiadał na wezwania, zdecydowano się wyważyć drzwi. Dobrze mieć sąsiada - Mieszkanie było już mocno zadymione. Od dymu wolna była jedynie kilkudziesięciocentymetrowa przestrzeń nad podłogą. Zaczęliśmy szukać właściciela lokalu - opowiada jeden ze strażaków uczestniczących w akcji. - Okazało się, że leży na łóżku, a dym snuje się tuż nad jego głową. Mężczyzna początkowo nie reagował, ale okazało się, że po prostu miał bardzo mocny sen. Wyszedł z pomieszczenia o własnych siłach. Strażacy sprawnie poradzili sobie z opanowaniem ognia. Jego źródłem była kuchenka gazowa, która stała na taborecie wyścielonym gazetami. Ogień objął również stojący obok stół i fragment wykładziny na podłodze. Strażacy podkreślają, że w tym przypadku szybka reakcja sąsiadów zapobiegła nieszczęściu. Mieszkanie jest na I piętrze, gdyby ogień się rozprzestrzenił, straty mogłyby być większe. BOŻENA GONTARZ